OGŁOSZENIA

-

24 grudnia 2012

Simona MONA Mayfair

Simona Mona Mayfair | dwadzieścia lat | córka bogatego wdowca

Kawa- napój o przedziwnej konsystencji, z domieszkom kilku fusów, kroplą mleka i jedną, płaską łyżeczką cukru. Podobnie jest z główną bohaterką tej historii, Moną- nadzwyczajne opakowanie, z dodatkiem paskudnego charakteru w tle i słodyczą, która wynagradza troski- pracą. 

"Stanowczo za dużo pracuję! Powtarzałem jej żeby zwolniła, odpoczęła a nawet wyjechała na kilka dni- ale czy to coś dało? Wciąż jeździ do firmy o czwartej nad ranem ze stosem papierów w czerwonej aktówce. Nie jest jej ciężko? Szkoda mi tej biedulki, ach szkoda- ambicję ojca wyryły się w jej sercu tak głęboko, że chyba nie potrafi już inaczej funkcjonować- może gdyby jej matka żyła (...)"- Tom Grey, szofer.

Tom zawsze wciskał nos w nie swoje sprawy. Węszył, zagadywał, czasami ślęczał pod drzwiami i słuchał opowieści swojego pracodawcy- zarzekał się jednak, że robi to tylko i wyłącznie dla dobra tej rodziny, wcale nie przekazywał informacji o jej problemach do mediów i brukowych gazet. Trzeba jednak przyznać, że gdyby nie wrodzona ciekawość szofera, historia panny Mayfair pozostałaby tajemnicą- bo ta dziewczyna nie mówi za wiele. Nie jest to jednak wada, wielu mężczyzn woli po prostu na nią patrzeć, dziedziczka nie musi więc otwierać krwistoczerwonych ust by ktoś zwrócił na nią uwagę. Szczęście czy przekleństwo? To wie tylko ta sprytna dziewczyna, która w wieku szesnastu lat dorobiła się swoich pierwszych, dużych pieniędzy...

"Słyszałem, że podupadła na zdrowiu. Faktycznie, schudła, ale żeby od razu wbijać w tą porcelanową skórę igły z podłączeniem do kroplówki. Przesadzają, wystarczyłoby dać jej coś ciepłego do jedzenia, najlepiej kotleta, albo dwa! Przecież ona nie ma nawet czasu aby wstąpić do kuchni w domu, co dopiero do jakiejś restauracji czy bufetu. Ciągle w tych papierach, biedulka!"- Tom Grey, szofer. 

Pannę Mayfair widziano ostatnio w ogrodzie, przed starą kamienicą w Murine Town. Nasz informator potwierdził doniesienia o przeprowadzce dziewczyny do mieszkania, w której spędziła dzieciństwo jej matka, Teresa. Wspominaliśmy już, że jest do niej bardzo podobna? Dwie krople wody, dosłownie!- idealne, kobiece kształty, cięty język i podły aczkolwiek figlarny charakterek Mona odziedziczyła po matce. Ciekawe tylko czy skończy tak jak ona? Patrząc na jej postępowanie, ambicję, które przerastają niejednego dojrzałego człowieka, można śmiało stwierdzić, że katastrofa wisi w powietrzu! Ucieczka przed problemami w zapomniane miejsce, może nie być najlepszą terapią na zszargane nerwy młodej dziewczyny. Dajcie jej kieliszek wódki, ewentualnie dwa na rozluźnienie...

Kilka bardziej lub mniej istotnych rzeczy związanych z Simon
  • Dziewczyna ma duże mniemanie o sobie- zapewne za sprawą ojca, który rozpieszczał ją od najmłodszych lat. Rozmawiając z nią musisz więc uważać na słowa, jeżeli ją obrazisz potrafi skręcić Ci kark, odgryźć rękę a Twoje zęby przerobić na stylową bransoletkę.
  • Czego się nie dotknie zamienia w złoto. Jest jednym z najlepszych pracowników w kancelarii ojca, który sprawił, że firma wypłynęła na szerokie wody Pacyfiku. 
  • Towarzyszy jej czarny kot o imieniu "Dracula"- nazwała go tak ze względu na jego zżółknięte już zęby. Spotkała go raz na drodze ze sklepu i od tamtej pory są nierozłączni. Spotykając ją w Murine Town możesz mieć pewność, że ta bestia kręci się gdzieś w pobliżu.
  • Kiedyś uczyła się grać na fortepianie, więc jeżeli zechcę pokazać Ci swoje umiejętności- wiej gdzie pieprz rośnie! Ta dziewczyna już dawno zatraciła zmysł słuchu.
  • Nie mówi za dużo. Woli słuchać i obserwować, a gdy już dojdzie do odpowiednich wniosków, sama zadecyduję czy wpuści Cię do swojej magicznej krainy miodem i mlekiem płynącej. 
[Witam wszystkich bardzo serdecznie. Karta jest jaka jest, poprawię ją gdy tylko nadarzy się okazja :) Zapraszam do wątków (dopiero wracam do blogów grupowych, więc byłabym wdzięczna o rozpoczęcie- sama mogę nie dać rady) i ciekawych powiązań.]

22 grudnia 2012

You shouldn't have to shout for joy!







Gabriel Sanders
Murine Town, Anglia
24 lata


Żywiołowy, zawsze uśmiechnięty, po prostu dusza towarzystwa.
Takiego Gabrysia można spotkać praktycznie wszędzie, z wyjątkiem kilku miejsc, ale o tym dalej. Tak więc główne ulice Murine, a nawet te zawiłe, z dala od centrum miasta, niosą jego donośny i jak zawsze szczery śmiech. Zapewne przykuwa uwagę tym swoim niepoprawnym wręcz optymizmem i wiecznym uśmiechem na twarzy, ale dobrze mu z tym i nie ma zamiaru się zmieniać. Zbawiłby cały świat, gdyby tylko miał taką możliwość, lub posiadał jakieś nadprzyrodzone moce, z czym się nie kryje i ani trochę nie przejmuje się tym, że w oczach poniektórych ludzi wychodzi na wariata. Bo przecież wariat, w dość pokrętny sposób brzmi pozytywnie, czyli można to traktować jako swoisty komplement. I właściwie, to czy ktokolwiek widział go kiedyś zmartwionego?


Zrównoważony psychicznie, ale wciąż wesoły, odkładający wulgaryzmy, oraz wszelkie małe nałogi, a nawet własną orientację seksualną na bok.
Tak wygląda porządny synek mamusi, kiedy przekracza próg rodzinnego domu, który mieści się na obrzeżach Murine. Przecież mama wcale nie musi wiedzieć, jak jej syn zachowuje się poza zasięgiem jej wzroku. Ważne, by w oczach rodzicielki pozostał tym samym, grzecznym i uczynnym Gabrysiem, jakiego wychowywała. Dla niej istotne jest też, że jej chłopiec ukończył akademię muzyczną z wielkim wyróżnieniem i spełnia się zawodowo, oraz samodzielnie utrzymuje mieszkanie w jednej z kamieniczek, niedaleko centrum.




(Nie)nałogowy palacz, trochę uwodziciel, ale z pewnością nie romantyk, zdeklarowany gej.
Oto i trzecia odsłona Gabrysia. Najczęściej zauważalna jest ona wieczorami, kiedy przychodzi czas na pojawienie się w okolicznym barze, czy klubie i brylowanie w towarzystwie znajomych i przyjaciół. Tam Sanders nie musi się kryć z tym, że jest homoseksualny, a jeżeli znajduje się ktoś, kto ma z tym problem, to zostaje zbyty ładnym uśmiechem, albo prawym sierpowym - jeżeli wymaga tego sytuacja... bo generalnie Gabryś głosi pokój i na pozyskiwaniu wrogów mu nie zależy.



Poważny, elegancki, po prostu odmieniony nie do poznania.
To już ostatnia odsłona Gabrysia... albo Gabriela, bo tak brzmi odpowiednio. Drogi, markowy garnitur, czy też frak, to z pewnością nie jest strój, w jakim można go spotkać na mieście, czy we wcześniej wspomnianym klubie. Ubiór ten, to nic innego, jak część umowy jaką Sanders zawarł z właścicielem tego pięknego, trzygwiazdkowego hotelu w centrum miasta. Jego robota, to nienaganna prezencja i przyjemna dla ucha gra, na dokładnie wypolerowanym fortepianie. Idzie mu to pięknie i nawet lubi to robić, i choć czasem musi przesiedzieć tam cały wieczór, to nigdy nie narzeka.






Czy jest sens robienia skrótu? Przecież już na pierwszy rzut oka widać, że Gabriel to zwyczajny, cieszący się życiem młody mężczyzna. Lubi słuchać muzyki, rocka przede wszystkim, pali papierosy i czasem upija się w ulubionym pubie. Często rozpiera go energia, jednak potrafi ogarnąć się względnie i w większości powstrzymać się przed podejmowaniem decyzji w spontaniczny sposób. Nie wyobraża sobie stworzenia związku z kobietą, bo od zawsze woli facetów. Gdyby znalazł się w pobliżu jakiś psychiatra, pewnie rzuciłby oklepaną tezą, że zawinił ojciec, którego Gabryś nigdy nie miał okazji poznać. I... to tyle. Bo to, że mieszka sam, pracuje w hotelu i trzepie z tego niezłe pieniądze, chyba wszyscy wiedzą.

Z parapetu okna skoczę zatrzaskując oczy

Oliver Robinson

Ma 20 lat. Był na odwyku i w wariatkowie. Nie lubi świata, ale lubi na niego patrzeć oczami o rozszerzonych źrenicach. 

Obecnie stara się pozbierać. Mieszka z siostrą w mieszkaniu na jednej z bocznych ulic. Trzyma w domu kota ochrzczonego
Haszysz. Naprawdę stara się nic nie brać, czasami nie wychodzi. Dużo pali. Jeszcze lubi jak go boli. Dla niego, chodzenie po domu w kiecce to żadna nowość. Bardzo często miewa dni, że nie wychodzi z domu. Jest gejem. Ma znaczną niedowagę. Bierze dużo tabletek. Kiedyś się zabije. Zużywa dużo kolorowych plastrów.
Swoją drogą, nigdy nie był dobry w ogarnianiu się...


Już Cię nie lubi.


Album Olivera.






 




 

21 grudnia 2012

Powiązania Olivera.

Maya Robinson - 15 lat, siostra Olivera. Od dziecka była bardzo zżyta z bratem. Głównie dlatego, że Oliver się wynosił rzuciła wszystko tam i (za niechętną zgodą rodziców...) dała się porwać tutaj. Niby całkowicie potwierdza tezę, że mając Oli'ego za brata nie można być normalnym, ale jak całkiem zwykła nastolatka chodzi do szkoły, przejmuje się głupotami i ogląda za chłopakami, co osobiście jej brata doprowadza do białej gorączki, chociaż on to jest chyba ostatnią osobą, która może się w kwestiach doboru mężczyzn wypowiadać.




Przes­ta­liśmy szu­kać pot­worów pod łóżkiem, gdy zda­liśmy so­bie sprawę, że są wewnątrz nas. 

Historia Olivera.


No to tak, był pierworodnym synkiem Robinsonów, cały szkopuł tkwił w tym, że rodzice się ani nie cieszyli, ani nie smucili na jego narodziny, przyjęli to raczej neutralnie. Matka po porodzie czekała aż będzie mogła znowu się rzucić w wir pracy, w którym tkwił też ojciec. No i to sobie tak leciało, w znaczeniu, że czas. Zabiegani rodzice to wiadomo, jedna opiekunka, druga, ale kto by się przejmował, skoro było ich na to stać, po coś przecież tak zapierdzielali oboje.
Zasadniczo, to Oliver w ciągu dnia widywał rodziców tyle razy, że mógłby to policzyć na palcach swoich dłoni. Dopóki nie podszedł do szkoły to tego nie odczuwał, nie można tęsknić za rodzicami, skoro się ich nigdy nie miało. Kiedy jednak znalazł się wśród zgrai rówieśników miał porównanie i coś mu po prostu nie pasowało, bo inne dzieciaki były przyprowadzane przez kogoś bliskiego, a on przez kobiety, które zmieniały się raz po raz. Gdy zaczął się na to uskarżać za bardzo nie zwrócono na to uwagi, bo to przecież dziecinada, mały chłopiec nie mógł zrozumieć, że rodzice pracować muszą i, zwyczajnie, nie mają czasu.
Trzeba było się z tym pogodzić, przecież nie było odpowiednie dla chłopca by płakać i popadać w coś, co nazywano histerią, tak słyszał.
Któregoś dnia nastał przełom, przynajmniej tak się Oliverowi wydawało, matka mu powiedziała, że będzie miał rodzeństwo. Dzieciak, jak dzieciak, cieszył się, chciał brata, kogoś, komu mógłby pokazać swoją kryjówkę w parku, w centralnej części miasta. Wydawało mu się, że dobrze będzie mieć kogoś takiego, jak młodszy brat.
Po dziewięciu miąsiącach nie było brata, a była siostra, a przełom nie był znowu taki przełomowy, bo historia się powtórzyła. Nic się nie zmieniło i nie wyglądało na to, by miało się kiedykolwiek zmienić.
Oliver, jak na dziecko, przeżył wszystko dzielnie, tylko czasami było mu szkoda, że do odegnania stworzeń spod łóżka używa lampki, a nie woła rodziców. Najgorsze było to, że stworzenia spod łóżka nie zniknęły nawet wtedy, gdy był nastolatkiem, ale wtedy jego siostra była już starsza, mogli zbudować fortecę z prześcieradeł i dziewczynka nie była znowu taka gorsza niż brat, tylko zdecydowanie za często ściągała wszelakie futrzaki do domu.
Dziewczynka, jakimś cudem, tym właśnie przyciąganiem do domu nieszczęśliwych wiewiórek, czy ptaków ściągnęła na siebie uwagę wszystkich, nawet rodzice wydawali się rozczuleni i tak jakby częściej się przy niej pojawiali. Oliver był zazdrosny, miał czternaście lat i koniecznie chciał trochę rodzicieli zagarnąć dla siebie, więc trzeba było jakoś ich do siebie ściągnąć.
Wybrał chyba jedną z gorszych na tamten czas opcji. To była tylko bójka, nic takiego, a jednak wystarczyło by wezwać jednego z opiekunów do szkoły, przyjechała matka, była bardzo zła, ale siedziała na fotelu obok i starała się w jakikolwiek sposób wyjaśnić zachowanie swojego syna. Oliver już wtedy zaczął się zastanawiać, jak daleko będzie musiał się posunąć, żeby mieć i matkę i ojca dla siebie. Nikt przecież nie lubił półśrodków.
Od chęci do czynów u Olivera nie było daleko, ale i tak jego dziwactwa zaczęły się stosunkowo niewinnie. Na początku jedna noc to było maksimum jego nieuzasadnionej niczym nie obecności, ale tym nikt się nie przejął. Chłopak szesnastoletni powinien się przecież wyszumieć, a że nikt nie raczył szukać uzasadnienia jego zachowania to młody Robinson tylko się zaczynał denerwować, samemu nie widząc że się zaczyna w tym wszystkim gubić.
Narkotyki i odwyk niejako się łączą, bardzo często występują obok siebie, tak było tutaj, kiedy dziecka w domu nie ma już dwa pełne dni każdy powinien się zmartwić, ale wtedy było już dość późno, więc przymusowe przebywanie w ośrodku dla uzależnionych wydawało się konieczne.
Przez jakiś czas był spokój, nawet wszyscy zaczęli być przy nim, mógł swobodnie przebywać ze swoją siostrzyczką, a rodzice czasami nawet zostawali w domu całą niedzielę.
Tylko, że to wydawało się nudne, nie takie jakby Oliver chciał, a amfetamina przecież dawała mu wcześniej właśnie brak znudzenia, brak głodu i nie bał się nawet potworów mieszkających pod łóżkiem.
To był czas, kiedy wszystko do niego wróciło, bo w ogólnym porównaniu cała, szara reszta wydawała się nieciekawa, więc nie pozostało mu nic innego, jak się przyodziać odpowiednio i wyjść, tylko po to, by poczuć się tak nieprzyzwoicie dobrze.
Teraz też starano się, go z tego wyciągnąć. Jednak, niewiele da się poradzić na kogoś, kto podczas tego czasu odcięcia od rodziny wbił sobie do głowy, że wszystko jest jego winą.
Bo przecież źle wygląda, źle się zachowywał, był nieodpowiedni i nieidealny.
Wystarczająco dużo powodów by wziąć kolejną działkę, która pociągnęła za sobą dużo cięć, większych i mniejszych.
Przyszła pora na Szpital Psychiatryczny, przynajmniej tak stwierdzono. Podobno potrzebował specjalistycznej opieki, pod którą przebywał może pół roku i najczęściej odwiedzała go ukochana siostrzyczka, która wypiękniała, chudła.
Gdzieś pomiędzy tym wszystkim pojawił się Louis. Sadysta, jak to sadysta, nie miał nic przeciwko prośbie pokroju „zrób mi krzywdę” i ochoczo ją spełniał, ale zawsze się trzeba z czymś żegnać.
Później się jeszcze z Oliverem spotkali, raz, ale zaraz przed tym jak zadecydowano, że Robinson powinien odetchnąć, a najlepiej zniknąć.
Tylko, że Oliver jeśli miał znikać, to chciał to zrobić z siostrą. Ona go nie nudziła i poświęcała mu uwagę, poza tym, zawsze była piękna. Oboje więc zostali odesłani do Murine Town.
Kiedyś trzeba coś ze sobą w końcu zrobić.


9 grudnia 2012

Then you have to hide your riches...

 
 



 
 
 
Vuko Vaeltaja
samotny wędrowiec bez określonej narodowości, na fińskich papierach;
syn Norweżki i Finlandczyka, wychowywany to tu, to tam, to jeszcze gdzieś indziej;
zadeklarowanie biseksualny;
najstarszy z czwórki synów;
przypadkowy poligota;
niedoszły ksiądz.
 
 
 
 
 


    Vuko to jedna z tych osobistości, które można opisać w kilku zdaniach, a jednocześnie wyprodukować wielostronicowy esej na ten sam temat. Jednak, w tym wypadku najprościej zacząć od samego początku.
    Urodził się jako Vuko Drakkeinen w Rennes na północy Francji, podczas jednej z wielu podróży jego rodziców. To byli ludzie, którzy nie potrafili usiedzieć zbyt długo w jednym miejscu, więc albo trwała ich kolejna podróż, albo mieli w planach przeprowadzkę. Żadne z dzieci nie zatrzymało ich na miejscu na dłużej, niż trzy, cztery lata. Za pierwszym razem Vuko nie zrozumiał, dlaczego zabierają się tak dużo rzeczy, jadąc gdzieś. Po prostu zasnął w samochodzie, by obudzić się w zupełnie obcym miejscu, gdzie mowa nie przypominała ani francuskiego, ani norweskiego, ani fińskiego, którymi porozumiewał się w dość ciężki do zrozumienia sposób - przeplatając słówka między sobą, okazjonalnie wtrącając coś po angielsku, bo rodzice usilnie próbowali ujednolicić jego mowę. Dopiero jak dorósł, zaczął powoli rozróżniać, po jakiemu sam mówi i rozgraniczać języki, chociaż była to mozolna droga.
    Nigdy nie miał specjalnie dobrych przyjaciół. Ot, nie zależało mu na doskonałych relacjach ze światem, gdy wciąż był świadom, że zaraz może się dowiedzieć o przeprowadzce na drugi koniec świata i nic na to nie poradzi. Nie mieli prawie żadnych mebli, wynajmowali mieszkania z wyposażeniem, a i własnych rzeczy mieli ograniczoną ilość. Wszystko po to, by wygodnie transportować i szybko się pakować. Nie dawał swojego nowego adresu nikomu, bo i go nie znał. O tym, do jakiego kraju jadą, dowiadywał się dopiero z biletu, który dostawał do ręki na lotnisku.
    Poza przeprowadzkami zwiedził sporo świata podróżami, bo rodzice skrzętnie wykorzystywali miesiące wakacji, nie wracając do domu nawet na moment. Nie czuł, jakby miał gdziekolwiek własny dom, nawet wtedy, gdy szedł na studia i dostał własnościowe mieszkanie w Oslo.
    Fakt, że jest biseksualny, dotarł do niego gdzieś pod koniec gimnazjum i początkowo ukrywał to, uważając za nieszkodliwą przypadłość - w końcu dziewczyny również mu się podobały, więc można było to stłumić, prawda? Niestety, w późniejszym czasie okazało się to nie takie łatwe, więc przestał to ukrywać. Ba, nawet rodzicom się do tego przyznał, mimo iż byli oni mocno wierzącymi katolikami i tak też go wychowywali. O dziwo, zaakceptowali to, pod warunkiem, że syn dalej będzie podążał wybraną przez nich ścieżką - zostanie księdzem. Nie miał nic przeciwko temu i tak osiadł w Oslo, na studiach teologicznych.
Właściwie, to nie wiadomo, dlaczego je rzucił, po ledwie dwóch latach. Nigdy nikomu tego nie zdradził, chociaż jedni twierdzili, że była to wina jakiejś kobiety, inni, że mężczyzny. Wtedy też rodzina go wydziedziczyła, uznając, że splamił nazwisko. Kulturalnie zmienił je, wynajął mieszkanie studentowi i wyjechał do Rennes, gdzie zaczął kolejne studia - dla odmiany, medyczne. Na nich też nie utrzymał się długo, bo po trzecim roku rzucił wszystko w cholerę i ruszył w świat, będąc w jednej, ciągłej podróży. Na piechotę, pociągami, byle tanio i daleko zajść. Okazjonalnie chwytał się jakiejś pracy, zostając przez to na nieco dłużej gdzieś, ale zaraz potem znów był w ruchu.
    I dopiero niedawno otrzymał telefon od chłopaczka, któremu wynajmuje mieszkanie. Że dostał list, wygląda na to, że z jakiejś kancelarii. Poważnie wygląda, a on otwierać nie chce. A więc przybył do Oslo, gdzie dowiedział się o śmierci dziadka i że ma stawić się na otwarciu testamentu. Udało mu się zdążyć na wyznaczony termin do Ivalo, na północy Finlandii, i nasłuchać się, jak dziadek w swojej ostatniej woli wyrzuca jego rodzicom wyrzucenie Vuko z rodziny, po czym ustanawia go dziedzicem całego swojego majątku. W tym także domu na najdalszym brzegu Murine Town, gdzie mieszkał w czasie wojny. Uznał, że może być to dobry powód, by w końcu zostać w jednym miejscu, a nie latać po świecie to tu, to tam, i sprowadził się tu. Wprawdzie okazało się, że tylko jeden pokój nadaje się to zamieszkania, a reszta to rudera, i tak jest zadowolony. A pieniądze ze spadku idealnie pokryją wydatki na remont.

 



    Jednak, cała ta opowieść nie mówi prawie nic o charakterze Vuko. Jednak, jak on sam uważa, w tym temacie nie ma wiele do powiedzenia. Jest człowiekiem spokojnym, zwyczajnym, który co prawda często przeklina, ale w myślach... Mimo wszystko wciąż wierzący, ale nie uważa, by jego orientacja była grzechem, nawet gdyby miał być z facetem. Liczy się miłość... O ile kiedykolwiek nastąpi ta prawdziwa, w którą, prawdę mówiąc, sam nie wierzy. Ciężko mu usiedzieć w jednym miejscu, ciągnie go do obcych miejsc i nowych ludzi, ba! on wręcz boi się, że nie potrafi się do nikogo ani niczego przywiązać. Że jest jak jakiś ptak, który może ciągle lecieć, nie wracając do gniazda nawet na chwilę. A co ciekawe, wcale go taki stan rzeczy nie cieszy, przynajmniej w tej chwili. Dlatego, chciałby kogoś mieć. Może niekoniecznie człowieka, ale na przykład psa. To już go ogranicza w przemieszczaniu się. Poza tym, nie umie pocieszać. No po prostu nie umie, nie wie co powinien zrobić w chwili, gdy komuś z jego okolicy coś się dzieje. Brak mu doświadczenia na własnym przypadku.
    Właściwie to jedyne, co jest w nim w jakiś sposób wyjątkowe, a jednocześnie równie boleśnie przeciętne, są oczy. Szare, całkowicie szare, niezależnie od sytuacji, szare. Właściwie to jasnoszare, tak, że czasem go podejrzewano o bycie ślepym, ale nie. Jedynie jest nieco bardziej wrażliwy na mocne światło... I nienawidzi wysokich temperatur, chociaż to akurat już nie jest związane z oczami. Wręcz przeciwnie, jest zimnolubny, uwielbia śnieg i tak naprawdę, mógłby się nie ruszać z koła podbiegunowego. Ale Anglia też nie jest taka zła.

 



Inne:
- pracuje jako korepetytor z języków, jak skończy remont ma nadzieję na pracę w szkole językowej;
- poza językami, które zna “od zawsze” zna jeszcze m.in. hiszpański, włoski i niemiecki;
- jego przybrane nazwisko można przetłumaczyć jako wędrowiec, jego imię zaś znaczy wilk;
- jeśli komuś ewidentnie nie ufa, przedstawia się jako Ulf;
- na chwilę obecną zapuszcza włosy;
- nadmiar nerwów na obu rodzajach studiów spowodował u niego astmę, więc zdarzają mu się ataki niemile brzmącego, acz niegroźnego kaszlu;
- świetnie gotuje;
- dba o zdrowie, ale nie robi nikomu wykładów na ten temat. Chyba, że zachodzi taka konieczność;
- teoretycznie, miał być chirurgiem;






 
[Serdecznie się witamy razem z Vuko. Na wątki, powiązania, wszystko, jak najbardziej chętni, a w szczególności, jak pokręcone, zawiłe, i dramatyczne. Zaczynamy, wymyślamy, różnie bywa, zależnie od weny, ale nic nie stoi na drodze, by zapytać. Cytat z tytułu pochodzi z tej samej piosenki, co znajduje się w karcie - Hide your Riches zespołu Korpiklaani.]

16 listopada 2012

Wszystko co się nam przytrafia, dzieje się zawsze z jakiegoś powodu



Ellie Bone
||ur. 18 listopada 1994||
||od dzieciństwa mieszkanka Murine Town||
||prowadzi sklep z antykami||
||absolwentka liceum w Murine Town
||studentka I roku humanistycznego i nauk ścisłych  na Uniwersytecie Muryńskim ||
||wolna||

APPARENCE
Wygląda jak wygląda, każdy widzi. Okrągła twarz, długa szyja, mocno zarysowane kości policzkowe. Przenikliwe spojrzenie. Duże, piękne brązowe oczy, które lubi podkreślać kredką. Gęsty wachlarz długich rzęs. Kaskada brązowych fal opadających na ramiona. Idealna cera, mały zadziorny nosek, wąskie malinowe usta skore do uśmiechu. Drobna, szczupła wręcz mała mierząca metr pięćdziesiąt siedem wzrostu i ważąca pięćdziesiąt kilogramów, ale jak to się mówi "Małe jest piękne".




CARACTERE
A-ambitna, artystka, aktywna
B-bezinteresowna, bałaganiara
C-ciepła, czarująca,
D-dokładna
E-energiczna
F-figlarna
G-gwałtowna, 
H-hojna
I-inteligentna, impulsywna
J-jasny umysł
K-kreatywna
L-lojalna
M-marzycielka, małomówna
N-nieufna
O-ostrożna, oryginalna, optymistka
P-przyjacielska, pracowita, profesjonalna
R-romantyczka, radosna
S- samotnik, stanowcza
T- tajemnicza, tolerancyjna
U-uczciwa, uparta, uprzejma
W- wierna
Z- zakręcona, zabawna, zapominalska

HISTOIRE
 Piątek trzynasty maj tysiąc dziewięćdziesiąty czwarty rok. Pech, a zarazem szczęście i wielka miłość. Tak poznali się Aron i Claire. Szybki ślub i ciąża, chłopczyk o imieniu Spenser. Kilka lat później Aron przyprowadził do domu swoją kochankę Samantę i oświadczył że nie chce już dalej być mężem Claire Bone. Zrozpaczona kobieta kilka dni po tym wydarzeniu dowiaduje się że jest w ciąży. Mimo wszystko postanawia urodzić dziecko.
 Osiemnasty listopad tysiąc dziewięćdziesiąty rok wraz z narodzinami Ellie straciła matkę. Została na tym świecie z bratem i babcią Ivett Starszy brat podróżuje po świecie a ona wraz z babcią prowadzi sklep z antykami.

||PHOTOS||TRIVAS||TRAVEL||HOME||FAMILY||

[Hej i czołem! Jak wam się podoba pani E,  karta wyszła mi średnio z biegiem czasu na pewno 56818 razy będzie edytowana. Zapraszam do wątków i tych długich i tych krótkich. Jestem otwarta na nowe możliwości. Nie gryzę, chyba że mnie ktoś zdenerwuje.]





29 października 2012

Nigdy nie zapominaj tego co mówią ludzie po pijaku. Bo słowa pijanych to myśli trzeźwych.


Alisha Michelle Ward

23 lata
Obecnie prowadzi sklep internetowy, wcześniej pracowała jako kelnerka w barze. 
Od czasu do czasu pozuje do zdjęć młodym artystom.


Historia wieczny świadek przeszłości, towarzysz wszystkich epok i suma tego czego można było uniknąć.

W Murine Town żyje odkąd sięga pamięcią, czyli teoretycznie i praktycznie od zawsze. Była jedynym dzieckiem dwójki alkoholików, których miłość wypaliła się dawno, dawno temu. W pewnym sensie Alisha zawsze ciążyła swoim rodzicom. Nie miała doskonałych warunków do nauki. Ciągłe awantury w domu państwa Wardów były na porządku dziennym, rękoczyny, tłukące się naczynia i puste butelki. Głośne syreny policyjne nie dziwiły sąsiadów. Nasuwa wam się jedno pytanie: I nikt nie zareagował? Owszem próbowano wiele razy, przecież siniaki u dorastającej dziewczynki nie były czymś normalnym.
W wieku siedemnastu lat uciekła z rodzinnego domu, który otaczał wieczny smród alkoholu. Nie, nie tego wytrawnego, który kupuje się, by uczcić awans w pracy, narodziny dziecka czy chociażby najwyższe osiągnięcie na rzecz potrzebujących. Aby uwiecznić ten przełomowy moment w swoim życiu Alisha zrobiła sobie swój pierwszy tatuaż - napis na nadgarstku ozdobiony czarnymi ptakami zatrzymanymi w locie: Freedom.



Samodzielność to cecha, która uczy nas jak radzić sobie w dalszym życiu.

Zamieszkała u starszej o sześć lat przyjaciółki - Dorothy i od tamtego momentu przestała kontaktować się z rodziną. Dzięki jej pomocy skończyła szkołę średnią.Wbrew pozorom znalezienie jej w Murine Town przez rodzinę stanowi do dziś ogromny problem. 
Po skończeniu szkoły znalazła pracę i za uzbierane pieniądze kupiła mieszkanie na obrzeżach miasta w bocznych liczkach miasta. W dniu swoich dwudziestych trzecich urodzin od Dorothy dostała burego kociaka, którego Alisha wspólnie z  jej czteroletnim synem okrzyknęła mianem Wilda. I tak też zostało.














Życie jest przewrotne i naznacza nas wszystkich.

Dorothy została zadźgana nożem trzy miesiące temu, kiedy odmówiła oddania swojej torebki młodemu chłopakowi. Bez wątpienia naćpanemu i gotowemu poświecić wszystko, by dostać kolejną działkę swojego specyfiku. Osierocił w ten sposób niewinne dziecko. Alisha podjęła się opieki nad chłopcem. Nie mogła pozwolić na to, aby trafił do domu dziecka. Za bardzo się do niego przyzwyczaiła i stanowił dla niej dużą cząstkę jej przyjaciółki.


Na blogu już byłam, nie na tej odsłonie, ale jednak.
Wizerunek należy do Antonii Thomas.
Staram się odpisywać wszystkim. Nie robię tego jednak w określonej kolejności.
Zapraszam do tworzenia wspólnych wątków.

20 października 2012

The fu­ture star­ts to­day, not to­mor­row.

The fu­ture star­ts to­day, not to­mor­row.


 Dnia 14 lutego 1988 roku przyszła na świat Samantha Georgina Forbes. Ma 24 lata, nigdy nie wyjechała ze swojego miasta rodzinnego. Dorobiła się kawiarni, a swoją ciężką pracą zyskała uznanie lokalnej społeczności. Uwielbia gotować i to właśnie robi w wolnym czasie. W kawiarni spędza prawie cały dzień, niewiele ma czasu dla siebie. Kilka miesięcy temu zatrudniła dwie kelnerki. Jest bardzo zadowolona, że jej pomagają, inaczej nie dała by rady. Najczęściej spędza czas w kuchni i gotuje. Wygrała kilka kulinarnych konkursów.



Nuda...

Jest singielką i na razie dobrze jej z tym. Jej kawiarnia to :

ASTER CAFE


Jej rodzice to Antony Joseph Forbes, ma 45 lat i bardzo kocha swoją najstarszą córkę. Pracuje w Waszyngtonie jako sekretarz senatora Adamsa. A także jego prawa ręka. Nie ma zbyt wiele czasu dla rodziny, ale kiedy przyjeżdża na weekendy spędza cały czas tylko ze swoją rodziną.

Mama Sam nazywa się Weroniqe Naomi Forbes, ma 44 lata i jest malarką. Jednak od jakiegoś czasu trudno się z nią dogadać. Sam próbowała już wszystkiego i bez skutku. Choroba psychiczna daje jej się we znaki, córka nie chce dopuścić do siebie tej myśli więc nawet nie zastanawia się nad tym co to za choroba. Mama raz jest radosna, raz popada w taką depresję, że niszczy obrazy, dom. Sam nie rozmawia z nikim o mamie, ale każdy wie, że mieszka w małym domku na obrzeżach miasta. Czasem w nocy krzyczy tak, że sąsiedzi nie mogą spać. Toteż częstym gościem w jej domu jest policja i pogotowie medyczne.



Młodsza siostra Sam nazywa się Amber Rachel Forbes ma 20 lat i mieszka z siostrą w Centrum. Tata zafundował im jedno z najdroższych mieszkań w Centrum. Kocha zwierzęta, ma kota Harrisa, psa Douglasa, Żółwia Snooke i papugę Gertę. Pracuje jako wolontariuszka w schronisku dla zwierząt. Tam poznała Rogera swojego obecnego chłopaka. 22 letniego chłopska o karnacji mulata. Jeździ starym fordem i traktuje ją jak księżniczkę.

Ostatni jest James Tomas Forbrs, lat 18. Chodzi do collegu i obecnie mieszka w Nowym Orleanie w akademiku. Ale jak tylko może odwiedza swoją rodzinę. Studiuje fotografię. Wysoki brunet, niebieskooki. spojrzenie amanta i uosobienie greckich bogów.

Samantha miała kiedyś narzeczonego imieniem Janson. Jednak jej wybranek okazał się zwykłym oszustem. Makler giełdowy, 26 latek z domu Baronsów. Wymarzył sobie karierę polityka, ale nie wszystko poszło po jego myśli.



W pigułce :

- Kocha zwierzęta;
- Jest wegetarianką;
- Uwielbia dzieci, jak na razie swoich nie ma, ale nie znaczy to, że o tym nie myśli.
- Pali sporadycznie,
- Uzależniona od kawy, śpiewania i pisania wierszy;
- Kocha książki, które pochłania tonami;
- Często chodzi do kina z siostrą;
- Nie lubi samotności;
- Jest empatyczna;
- Boi się ciemności i zamkniętych przestrzeni.
- Gdy miała 16 lat została porwana i nikt do dziś nie wie co się wydarzyło. Nie mówi o ty, chyba zapomniała co się stało. Jej podświadomość celowo ukryła przed nią prawdę.

[ :) Witam wszystkich :) Wiem notka słaba, ale poprawię w ciągu najbliższych kilku dni ;)]

17 października 2012

"A certain darkness is needed to see the stars."

Najtrwalszymi zasadami wszechświata są przypadek i błąd.
Frank Herbert
Ona jest zarówno przypadkiem jak i błędem, literówką w cudzej historii i kropką w połowie zdania, przerwanym oddechem i niedokończonym papierosem. Ona jest rock'n'rollem i uosobieniem nieodpowiedzialności, Twoją zdradą i żądzą, smugą na szybie, pustą strzykawką i pękniętą struną H, Twoim wyrzuconym do śmieci obiadem, zgniecionym kapeluszem i gitarą roztrzaskaną o ścianę. Powoduje zniszczenie, a może właśnie sama nim jest, sama niszczy, sama pochłania i pożera siebie.
Pojawia się znikąd. Zjada ostatnie ciastko i wypija cudzą kawę, zawsze ma kaca i zawsze jest piękna, za to nigdy nie prosi i nigdy nie pyta. Od dziesiątego roku życia posiada telefon komórkowy, mimo to nigdy nie ma go przy sobie, kiedy jest pijana, nad wyraz często cytuje Baudelaire'a, zna cały alfabet łaciński, potrafi policzyć do 999 999 999 999., choć nigdy nie próbowała, a mimo to zawsze zapomina o każdych urodzinach, a z rzeczy względnie ważnych na pamięć zna jedynie numer telefonu matki, która nie żyje od pięciu lat. Ze wszystkich praw świata najbardziej ceni sobie prawo do zachowania milczenia. Ewentualnie prawo do płaczu. Bardzo przydatne, zapewniam. Jest jeszcze prawo do przeczenia samej sobie i to właśnie towarzyszy jej najczęściej. Mimo to wciąż nie jest jedną z tych kobiet. Nie marzy o własnej lodówce, dziecku i facecie. Raczej o kawie i kocie, ewentualnie kobiecie, choć ostatnimi czasy naprawdę nie ma ochoty. Wydała jeden tomik swoich wierszy. Żaden z nich nie jest o miłości.
Tak, to kreuje pewien obraz jej osoby.

Sarah Khan, 24 lata.
Pani basistka, pani poetka, pani dekadentka.
I pani nigdy-nie-mów-do-mnie-z-rana-nawet-jeśli-mówisz-o-seksie.


10 października 2012

Zwyczajna

Anna Cooper 
urodzona 23.02.1988 roku.(24lata)  Mieszka tutaj od urodzenia. 
Zamieszkuje małe mieszkanko w centrum miasta.
Anna pracuje jako fizjoterapeutka w tutejszym szpitalu. Jako wolontariuszka pracuje w oddalonym o kilkadziesiąt kilometrów Domu Dziecka

Jest to prosta dziewczyna wychowywana przez obojga rodziców, którzy nadal tu mieszkają. Dziewczyna wyprowadziła się od nich dwa lata temu, kiedy to dostała stałą pracę. Od tej pory utrzymuje się samodzielnie. Zamieszkuje małe mieszkanko na poddaszu jednej z kamienicy. Jest to jej oczko w głowie, dba o nie chwilami przesadnie. 
  
Jest bardzo schludną osobą. Uwielbia porządek, zarówno w swoim otoczeniu jak i życiu. Jest sama od dwudziestego roku życia, w tedy to zerwała ze swoim jedynym facetem, który wybrał karierę, nie życie z nią. Uwielbia swoją pracę-zarówno w szpitalu jak i w domu dziecka. W przyszłości chciałaby mieć dziecko, nie koniecznie męża, ale z pewnością dziecko. Jest raczej mało imprezowa, zdecydowanie woli zaciszną kawiarenkę od tłocznego baru, książki od alkoholu. Jest niepaląca, ale nie przeszkadza jej, kiedy ktoś pali w jej towarzystwie. Jest niezmiernie tolerancyjna. Jest ateistką, mimo iż rodzice są katolikami. Ubóstwia tulipany i często wypełnia nimi mieszkanie. Nie przepada za ciemnymi kolorami, nie pija kawy. Jeżeli muzyka to tylko spokojna, żadne tam radiowe hity, ani mocne brzmienia.  Gustuje raczej w spokojnych rytmach gitary klasycznej, na której z resztą potrafi grać.
Jest bardzo ładną kobietą, która ma nieskazitelną cerę. Brązowe włosy na co dzień ma rozpuszczone, w pracy natomiast ma je związane. Nie posiada dziurek w uszach, uważa że biżuteria jest zbędna. Jedyną ozdobą jaką nosi to zloty pierścionek z niewielkim diamentowym oczkiem, który dostała od ojca na osiemnaste urodziny. Ma nietypowy głos-niski i zachrypnięty, niezwykle seksowny i zmysłowy. Ma 169cm wzrostu i jest szczupła. Ma drobne pośladki i niezwykle małe piersi, które w latach nastoletnich były jej kompleksem. Ubiera się niezwykle prosto-koszule i swetry w jasnych barwach (niezwykle lubi beże i brązy), do tego zwykłe wąskie dżinsy w ciemnych odcieniach i płaskie buty balerinki lub botki. Rzadko, na prawdę rzadko można ją widzieć w sukienkach i obcasach. Nie maluje się. Nie posiada podkładów, pudrów, cieni do powiek. Wystarczy jej tusz do rzęs. Stawia na naturalizm. 
Jest niezwykle subtelna, nie tylko pod względem wyglądu ale i charakteru. Raczej nie rzuca się w oczy przez swoją prostotę. 
Co więcej? 
-porusza się swoją ukochaną trzydrzwiową Audi a3 w grafitowym kolorze 
-nie ma zwierząt, bo cierpi na alergię 
-uwielbia tulipany
-jest niepaląca i niepijąca 
-biseksualna, z większymi skłonnościami heteroseksualnymi 
-nie posiada telewizora w mieszkaniu, gdyż uważa, że telewizja ogłupia 

[Witam. Chętna na wątki i powiązania.
Jest to postać bardzo różna od wszystkich moich dotychczasowych, mam nadzieję, że uda mi się ją poprowadzić godnie :) 
Na zdjęciach niejaka panna Dominika]

7 października 2012

It is never too late to mend


Joshua Josh Harrison

W tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym-drugim roku trzeciego marca około godziny szóstej, zaraz przed brzaskiem na świat przyszedł pierworodny syn państwa Harrison po całej nocy męczarni matki oraz położnych.  Addison, piękna pani doktor, przywitała go ze łzami szczęścia i z delikatnym uśmiechem, choć niesamowicie wycieńczona, a David, niespełniony muzyk, resztkami sił próbując nie zemdleć obejmował małżonkę i patrzył z dumną na swego syna.  Josh, bo tak nazwali tego uroczego chłopczyka, wychowywał się w pełnym miłości i radości domu, w Bristolu. Dwa lata później dołączyła do niego siostra. Gdy skończył siedem lat rodzice zginęli w wypadku samochodowym, osieracając dwójkę dzieci, które trafiły pod opiekę dziadków.  Zaczął studia na wydziale muzycznym, w Bristol University. Tam poznał JĄ. Był to bardzo namiętny romans, a może nawet miłość? Nagle wyjechała, zostawiając Josha bez żadnych wyjaśnień, a po pół roku doszła do niego wiadomość, że jest w ciąży. Rzucił studia i ruszył na poszukiwania. Przez długi czas walczył o prawa rodzicielskie, teraz widuje synka co drugi weekend. Chcąc odciążyć dziadków wyjechał z Bristolu i zamieszkał na przedmieściach Murine Town. Właściciel sklepu muzycznego Helvete.  


Pomimo okrutnych zdarzeń uważa swoje dzieciństwo za szczęśliwe, był kochany i zadbany, nigdy niczego mu nie brakowała. Od małego był tym mniej odpowiedzialnym i ostrożniejszym dzieckiem. Jednak bardzo troskliwy i opiekuńczy, szczególnie względem młodszej siostry. Obdarzony również niesamowitym poczuciem humoru i pewnością siebie, przez którą czasem wychodzi na aroganta. Uważa się za trzeźwo myślącego i taki jest w istocie – przynajmniej dopóki się nie wścieknie, jednak mało komu udaje się go wyprowadzić z równowagi. Lubiący być w centrum zainteresowania, szczególnie pięknych  kobiet. Kiedyś flirciarz i łamacz damskich serc, uwodziciel, jednak ze względu na synka zrezygnował z wiecznych podboi.  Miłość? Nie rezygnuje z poszukiwań damy swego serca. Chcę się ustatkować, by stworzyć Lukowi dobre warunki. Wciąż walczy o pełne prawa rodzicielskie, wielkim wsparciem jest jego siostra, ambitna pani adwokat.  Kiedy ma zły humor, a zdarza mu się wstać lewą nogę, bywa złośliwy, szorstki i chłodny. Nie brakuje mu odwagi, a za bliską osobę jest gotów poświęcić życie. Szczery do bólu czego oczekuje w zamian, kłamstwa nie toleruje.  Inteligencje odziedziczył po matce, jednak nie ma takiej łatwości w nauce jak jego młodsza siostra, jednak pomaga mu nabyty przez lata spryt. 
Pasją zaraził go ojciec. Muzyka jest jedną z najważniejszych i najświętszych rzeczy w życiu Josha. Jest to rzecz, którą dzielił ze zmarłym ojcem, oprócz tego na widok jego z gitarą mało która kobieta jest w stanie mu się oprzeć. Gra również na klawiszach, dorabia sobie ucząc dzieciaki gry. Często można usłyszeć go w The Six Pence Pub. Nigdy nie był typem sportowca, jednak nie potrafi sobie odmówić porannej przebieżki.



Jego pewność siebie nie wzięła się znikąd. Średniego wzrostu, mierzący prawie metr osiemdziesiąt.. Jasnowłosy mężczyzna przyciągający spojrzenia jak magnez. Ciemno brązowe tęczówki obramowane długimi rzęsami, rzucające przeciągłe spojrzenia na płeć przeciwną. Właściciel niskiego, nieco chropowatego głosu. Nie przywiązujący większej wagi do ubioru,  jednak ma bardzo specyficzne poczucie smaku, uwielbia kapelusze. Wąskie usta, najczęściej wykrzywione w szerokim uśmiechu, przez który w policzkach ukazując się dołeczki. Najczęściej z trzydniowym zarostem Na prawej dłoni ma tatuaż.






Pali sporadycznie, kiedy targają nim silne emocje.
Dumny posiadacz ładnej kolekcji płyt.
Uczulony na migdały i kokosy.
 Ojciec sześcioletniego Lucasa.


[ Karta z innego bloga, przekształcona na potrzeby tej postaci. Niezbyt zadowalające, jednak będzie poddawana ciągłym przeróbką. Wątki, powiązania? Jasne. Jeżeli jest ktoś chętny na przejęcie postaci siostry Harrisona, bądź matki Lucasa proszę o kontakt ;) Nie pozostaje nic innego jak: zaczynamy! ]