OGŁOSZENIA

-

27 czerwca 2012

Ludzie pragną cza­sami się roz­sta­wać, żeby móc tęsknić, cze­kać i cie­szyć się powrotem.



Przechodząc jedną z wąskich uliczek miasta, z pewnością chociaż raz udało ci się na nią natknąć. Jest tu od niedawna. Nie znasz jej. A tak przynajmniej z początku ci się wydaje. Po chwili zastanowienia masz wrażenie, że jednak skądś ją znasz. Nazywa się Laura Ellis. Urodziła się 16 maja 1988 rok. Wychowywała ją Miranda Ellis i jej siostra Kelly Turner. Laura była wzorową uczennicą. Pomimo tego, że to ona głównie namawiała  swoich rówieśników do ucieczek z lekcji. W czasach szkoły średniej dobrze się uczyła i ku zaskoczeniu wszystkich w ostatniej klasie nie podeszła do matury. Już pierwszego dnia o zakończeniu roku - wyjechała za granicę.
Obecnie Ellis pracuje w księgarni Wild and Homeless Books. Zapewne interesuje cię też gdzie mieszka? Odpowiedź jest całkiem prosta. Laura jest zameldowana w jednym z mieszkań w bocznych uliczkach miasta.


Charakter Laury jest złożony. Bez wątpienia wlicza się ją do osób o swoim własnym zdaniu. Nie lubi, gdy ktoś na siłę przyswaja jej własne poglądy. Podczas wyjazdu nie zawsze była tak odpowiedzialna jak teraz. Jak sama mówi posiadanie dziecka nauczyło jej wielu nowych cech, których wcześniej najchętniej, by się pozbyła. Stara się być uprzejma i wesoła.


Rafael Ellis, syn Laury

A teraz spójrz tam. Widzisz tego blondwłosego chłopca obok Laury? Tak, tak to ten w czarnozielonym swetrze, siedzący na huśtawce. Nazywa się Rafael i jest jej synem. To bardzo inteligentnym i zdolnym chłopcem. Słyszałem, że potrafi bardzo ładnie rysować. Ma pięć lat. Kolor oczu bez wątpienia odziedziczył po Laurze. Tylko u niej widziałem tak intensywnie niebieski kolor tęczówek. 







[Witam. Karta będzie jeszcze ulepszana. A tymczasem zapraszam do tworzenia wątków.]

22 czerwca 2012

Bądź altruistą. Szanuj egoizm drugich.

Tylko raz udało mi się spotkać Susanne, a mimo to, ta niepozorna dziewczyna dosyć mocno zapadła mi w pamięć. Najpierw przykuła moje spojrzenie swoimi długimi nogami. Szła idealnie wyprostowana, lekko kołysząc przy tym biodrami, zupełnie nieświadoma jak działa tym na wyobraźnię większości mężczyzn. Kiedy do mnie pomału podchodziła, nie mogłem uwierzyć w swoje szczęście. Starałem się nie dać niczego po sobie poznać.
- Socjologia czy psychologia? - spytała, nawet na mnie nie patrząc. Wsadziła dłoń do swojej torebki i usilnie próbowała w niej coś znaleźć.
- Psychologia – odparłem, przyglądając się jej z ciekawością. Kiedy pochylała głowę kilka niezdarnych pasemek wyślizgnęło się z naprędce zrobionego koczka. Susanne nie zwróciła na nie najmniejszej uwagi.
- To tak jak ja – mruknęła, a potem zapanowało niezręczne milczenie. Usilnie szukałem w głowie jakiegoś tematu, aż przeklinając swoją głupotę, postanowiłem się najpierw przedstawić. - Jestem Robert.
- Susanne. Kurwa.
Na pewno nie tego się spodziewałem, gdy zauważyłem, jak drobna dziewczyna otwiera swoje usta. Próbowałem ukryć zażenowanie pod maską lekkiego, zakłopotanego uśmiechu. Nieświadomie zacząłem unikać jej spojrzenia, a potem wyciągnąłem telefon i szybkim krokiem zacząłem się od niej oddalać. W tej samej chwili policzki Susanne zaczęły zmieniać barwę, delikatnie zróżowiały, a w następnej chwili już płonęły szkarłatem.
- Papierosy mi się skończyły – powiedziała skonsternowana, wyciągając ze swojej torby pustą paczkę. 

                     MUZYKA

Na świat przyszła dwadzieścia dwa lata temu w zwykłej inteligenckiej rodzinie. Nie posiadała żadnego rodzeństwa ani domowych zwierzątek, jej życie wypełniały tylko ogromne regały zapełnione po brzegi książkami. Już od najmłodszych lat Susanne była nimi zafascynowana i systematycznie sięgała po następne grube tomiszcza. Choć nie rozumiała większości użytych w nich słów i tak pochłaniała cały tekst z prędkością światła, była głodna i żądna wiedzy. Z dnia na dzień coraz bardziej zakochiwała się w pojedynczych zdaniach, zaczęła utożsamiać się z bohaterami, a potem ich naśladować.
W wieku dziewięciu lat potrafiła wymienić większość angielskich klasyków, których dzieła znała niemalże na pamięć. Rodzice patrzyli na to wszystko z przymrużeniem oka, nie zdając sobie sprawy, że Susanne coraz bardziej pogrąża się we własnym świecie fantazji, opartym na literackiej fikcji. W końcu jednak samo czytanie przestało jej wystarczać i Su spróbowała swoich sił w tworzeniu czegoś podobnego. Nie potrafiła jednak opisywać sytuacji, których nie przeżyła, więc z lubością sięgała po coraz to ryzykowniejsze substancje. Strach i obawy przed konsekwencjami ustąpiły miejsca adrenalinie i olbrzymiej ciekawości. Susanne chciała poznawać świat wszystkim zmysłami, doświadczać go i odczuwać całą sobą. Nie miała już żadnych oporów.
W wieku siedemnastu lat zaczęła się fascynować ludzkim umysłem, a jej półki poczęły wypełniać coraz to nowsze książki z zakresu filozofii i psychologii. W myślach pomału zaczynała z nimi wiązać swoją przyszłość - wyszukiwała różne uczelnie i interesujące ją kierunki. W tym samym czasie poznała Ethana Wilda, swoją - teoretycznie - wielką miłość. Upośledzona emocjonalnie Susanne nie potrafiła go obdarzyć żadnym potężnym uczuciem, nie zdawała sobie sprawy z tego, jaką mu tym samym wyrządza krzywdę. Ubrana w swój egoizm zupełnie na niego nie zważała. Ot, był potrzebny by zdobyć kolejne doświadczenie, a gdy już pomógł, trzeba się go było pozbyć. Bez słowa więc wyszła z pokoju i nigdy więcej nie wróciła. Wyjechała na studia do Londynu, na swoja wymarzoną psychologię. Po roku nieporozumień, licznych sprzeczek i okropnej stagnacji podjęła męską decyzję - trzeba coś z tym życiem zrobić. Wymyśliła więc sobie podróż po całej Anglii, zaczynając od zachodniego krańca wyspy. Takim oto cudem trafiła do bram Murine Town i zaczęła się w nim pomału zadomawiać.
Bez większego problemu uzyskała posadę bibliotekarki w jednej z miejskich bibliotek, a potem udało jej się wynająć przytulne poddasze w jednej z kamieniczek na obrzeżach miasta. Przez pierwszy miesiąc swojego pobytu unikała wszystkich mieszkańców jak ognia, teraz stara się to nadrobić. Wchodzi w drobne interakcje i sąsiedzki rozmowy.

                   MUZYKA

Nie zważa na swoje słownictwo, choć jego zasób jest imponujący. W teorii elokwentna, w praktyce zaś nieco wulgarna i wyszczekana. Przeważnie nie dba o uczucia, własne ani cudze. Jest racjonalistką, kieruje się jedynie tym, co jej mózg uważa za słuszne. Niekiedy ciężko się z nią dogadać, bo dalej ma skłonności do zamykania się w czterech ścianach swojego własnego świata. Z trudnością przychodzi jej obdarowanie zaufaniem jakiegokolwiek człowieka. Z rodziną nie utrzymuje obecnie żadnego kontaktu, nie posiada również żadnych znajomych. Przez swoje zamiłowanie do pisanego słowa skazana na wieczną samotność. Po dziś dzień w jej mieszkaniu i życiu książki mają honorowe miejsce; są wyżej w hierarchii niż ludzie i zwierzęta ze względu na swoją stałość i niezmienność.
Jest nieświadoma swojego wyglądu, lekko zakompleksiona i niepozorna. Nie zwraca uwagi na własny ubiór, bo uważa, że są od tego ważniejsze rzeczy. Nie ma zamiaru angażować się w żadne bliższe relacje, nie odczuwa takiej potrzeby, choć wie, że do normalnego funkcjonowania są one niezbędne. Często nieświadomie rani ludzi lecz nie odczuwa przeważnie z tego tytułu żadnych wyrzutów sumienia. Bywa oschła, zimna i ironiczna, ale zdarza się to bardzo sporadycznie. Na ogół Susanne wydaje się być dość sympatyczną osobą, jednak jak powszechnie wiadomo, pozory niekiedy bywają mylące...




[No, taki tam bełkot pijaczyny.]

20 czerwca 2012

Co zro­bisz, gdy ktoś ci przys­ta­wi nóż do szyi, a ty aku­rat dos­ta­niesz czkawki?


101823641544557236lnljwzoic_large

[1] [2] [3] [4
           W mieście Arundel w Anglii, w hrabstwie West Sussex, położonym nad rzeką Arun o populacji 3408 mieszkańców o godzinie trzynastej, dnia dziewiątego sierpnia roku 1987 przed obliczem pana Michaela Georgiego, sędziego miejskiego oraz jego sekretarza Fiodr'a Hamptonson'a, państwo Wild dopełniają obowiązki zarejestrowania w spisach urzędu cywilnego swojego nowo narodzonego syna Ethana Jensena Wild'a, zamieszkałego przy ulicy Dail'e Street 43 - w późniejszych czasach, autora niezliczonych wybryków, oraz doprowadzenia swojej rodzicielki do wczesnej siwizny. 
          Gdy miał siedem lat, ojciec postanowił posłać go do szkoły. Biedak nie zdawał sobie jednak sprawy z tego, że Ethan już po pół roku nauki stwierdził, że nic z nauk przestarzałego profesora nie wyniesie. Chcąc sprzeciwić się wyrokowi ojca, na temat jego dalszej edukacji, wylądował w szkole z internatem w Londynie.  Chcąc czy nie chcąc. 
         Ma szesnaście lat, jest uczniem gimnazjum. Na podwórko szkolne prowadzą bardzo strome, kamienne schody. Przestarzałe, jak z resztą sama placówka. Pewnego wieczoru, zupełnie bez powodu chłopaczynę opanowuje przeogromna ochota, nie wiedzieć czemu, by rzucić się z nich. Nazajutrz, nie mogąc oprzeć się pokusie gdy staje z kolegami na szczycie schodów, daje pokaźnego susa w sam dół. Spada na stopnie, turla się w takt głośnych okrzyków kolegów. Jest na dole. Niezwykle potłuczony ale ogarnięty przez żywą niewytłumaczalną radość, która spycha świadomość bólu na dalszy plan. Napływ poruszonych i ciekawskich wywołuje w nim dziwne emocje, bowiem w tym okresie był niezwykle nieśmiałym człowiekiem, który rumienił się z byle powodu. Od dziewczyn trzymał się z daleka, zachłannie dotykając się samemu, choć reszta chłopców już dawno miała za sobą swój pierwszy raz. 
         Dziewiętnastoletni Ethan poznaje osiemnastoletnią Susanne. Lata za nią wszędzie, spełniając największe czy też te najmniejsze zachcianki. I w końcu po ośmiu miesiącach wielkiej miłości, potęgują fizycznie swoją miłość. Wild jest przeszczęśliwy. Susanne wstaje i wychodzi, nie pokazując mu się więcej na oczy. 
         Mając dwadzieścia jeden lat, studiując na Akademii Sztuk Pięknych dostaje telefon od dalekiego wujka. Który chłodno i bez uczuciowo informuje go o śmierci rodzicieli jak i młodszej ukochanej czternastoletniej siostrzyczki, w wypadku samochodowym. Ciał nie dało się poskładać w jedną całość. W tym samym czasie wygrywa konkurs na obraz tak, aby pędzel nie dotknął płótna. I rzeczywiście, udaje mu się namalować zadany temat, rzucając z odległości metra barwne bryzgi. 
         Pół roku później, zaczyna się kurwić. Odebrał skromny spadek, porzucił studia i ruszył na podbój beznadziejnie szarego świata. Wcześniejsze pragnienie, by robić wszystko dokładniej, zaczęło spychać go na szlaki domniemanej ekstrawagancji. Swoje urodziny spędza nad Morzem Śródziemnym, w towarzystwie kilku przeuroczych pań do towarzystwa. Gra w pokera, na gitarze, na nerwach. Pije wszystkie możliwe trunki, wciągając wszystko, na co pozwolą mu fundusze. Jest wrakiem człowieka.


        Co teraz? Dalej cichy i niepozorny. Zarazem spontaniczny i energiczny. Mieszka w Murine Town, gdzie znalazł pracę stajennego w miejscowej stadninie koni. Jakoże z tymi zwierzętami miał styczność od małego, od razu pokochał swoją pracę. Jest ponurym cynikiem, niemal alkoholikiem bez przyszłości, którego można spotkać w pobliskim pubie. Posiada psa, dokładniej sukę rasy owczarek niemiecki, o wdzięcznym imieniu Stancja [1]. Wymyślając jej imię, prawdopodobnie był na haju. Jest z tych ludzi, którzy to pragną być kochani, ale nie chcą, by czyjeś uczucie było dla nich ciężarem. Jest zaborczy niczym słońce, wobec swych planet. Cechuje go ogromna wyobraźnia i przeogromna nutka sarkazmu. Niczym wspaniały aktor, odgrywa człowieka zdecydowanego, który to wali pięścią w stół, głośno mówi, ale w duchu zastanawia się, czy inni dadzą się na to nabrać. Posiada dar porozumiewania się z innymi i wrodzoną dyplomację. Jest mężczyzną który to wypisane ma na czole: "Trzymajcie mnie, albo zrobię coś złego!", jeśli ktoś go mocno zdenerwuje. Z dwojga złego, woli iść na przód i popełniać błędy, niż cofać się mając rację. Niezwykle zgryźliwy. Jest niczym studnia bez dna. Nie otwiera się na innych. Ba, on nawet nie lubi ludzi.  W jednej ręce trzyma dynamit, zaś w tej drugiej, zapałkę. Niemal zawsze, łączy zapaloną zapałkę, z dynamitem, w najmniej oczekiwanym momencie. Następuje wielkie bum. Bo trzeba wiedzieć, że Ethan jest facetem niezwykle wybuchowym. Choć nikt się tego po nim nie spodziewa, jest czuły i kochający, ale cechuje go pewna szorstkość, która znacznie komplikuje sytuację. Cierpi ogromnie, jeśli zostanie zdradzony. Wydaje mu się, że ma prawo do rzucania wszystkim i wszędzie, kąśliwych uwag. Można by rzecz, że arogancki z niego dupek. Uwielbia się śmiać i żartować, choć te czasy dawno minęły, bowiem przez okoliczności sytuacyjne, Wild pod tym względem zmienił się nie do poznania. Za przyjacielem skoczyłby w ogień, choć już nie bardzo takich posiada. Odważny, i bezmyślny w swojej odwadze. Dopóki unosi go entuzjazm, wszystko jest w porządku. Źle, gdy nagle zapanuje nad nim pesymizm. Wtedy może być tylko i wyłącznie gorzej. Z jednej strony, jest bardzo uczuciowy i wrażliwy, z drugiej jednak, nie chce żeby te cechy jego charakteru, wyszły na światło dzienne. Jego ciekawość jest w dziwny sposób selektywna. Pasjonując się drobiazgami, przechodzi obojętnie obok wielkich rzeczy, nie rzucając na nie nawet spojrzenia. Uwielbia kobiety. Niegdyś nieśmiałek, teraz gburowaty samotnik. A w między czasie, niemal słynął ze swojego przyciągania naiwnych piękności. Uwielbia odtwarzać płyty winylowe na swoim gramofonie. Otwiera piwo, odpala jointa i zatapia się w swoim świecie, do którego nikt nie ma dostępu. 
     Pokaźny z niego facet, bowiem 190 centymetrów wzrostu robi swoje. Umięśniony, na swój własny sposób, bo nie jest pakerem. Na świat patrzy swoimi przenikliwymi, ciemnymi i ogromnymi oczętami. Okalają je gęste rzęsy jak i grube brwi. Na ramieniu ma tatuaż kotwicy, natomiast jego uda zdobią dwa tatuaże, upamiętniające jego rodziców [1]. A jeżeli już o zdobieniu ciała mówimy, to przede wszystkim należy zaznaczyć, iż wytatuował sobie imię "Leslie" tuż pod sercem. To imię jego zmarłej siostry. Na czoło opadają mu ciemne kosmyki włosów. Chociaż rzadko się uśmiecha, gdy już to robi, ukazuje się szereg białych zębów. Co dziwne, bo jest nałogowym palaczem. 

    Pomieszkuje w zagraconym mieszkaniu [1] [2] , w bocznych uliczkach Murine Town, które to jest jego ucieczką. Oazą spokoju. Owe mieszkanie znajduje się w jednej z przestarzałych kamienic miasteczka [1]. 


Theogosselin8-560x372_large




[No. dawno się tak nad kartą nie napracowałam.]


[A tutaj dla zainteresowanych mam jeszcze wolną postać do przyjęcia. Mianowicie Susanne Marshall. Chętni niech się zgłaszają w komentarzu.]


  

Susanne Marshall, lat 22. Studentka psychologii w Londynie. Zrobiła sobie roczną przerwę od studiów i wyrusza w nieznane. Przypadkiem trafia na miasteczko Murine Town, gdzie zaczyna pracować jako bibliotekarka. Jest spokojną, zrównoważoną osobą. Mimo wszystko, potrafi ranić, nawet jeżeli nie jest tego świadoma. Uwielbia książki.Urodzona w maju. Długonoga, szczupła brunetka. - reszta dowolnie.  SUSANNE ZAJĘTA, CZEKAMY NA KARTĘ! 

19 czerwca 2012

another kind of good girl

Kiedy jesteś mieszkańcem Murine Town, nieważne – od pokoleń, czy od wczoraj – nie ma sposobności, byś choć raz nie usłyszał lub nie zobaczył tego nazwiska. Harsh. W miejscowych budzi respekt i podziw, w przyjezdnych ciekawość. Nie można zostać nań obojętnym. Już oni o to zadbali. 
Pochodzą z Irlandii i wszyscy, co do jednego, mają rude włosy. Nie ryże, jakimi może pochwalić się niewielki odsetek mieszkańców Wysp, lecz płomieniste – adekwatne do ich charakterów. Piękni, namiętni i charyzmatyczni, są przyczyną wielu konfliktów, sporów i skandali. Aż dziw bierze, że założyli najlepszą kancelarię prawniczą w całym hrabstwie. I że istnieje ona do dzisiaj.
Alison Harsh niczym nie różni się od swoich krewnych: jest piękna, niezależna, charakterna. Wzbudza zaufanie, na które nie do końca zasługuje. To kobieta, która wygrała los na życiowej loterii i dostała wszystko, o co mogłaby prosić. Teraz stara się spłacić dług Fortunie, udowodnić, że jest warta swojego nazwiska i pozycji w społeczeństwie, jaką mimowolnie zajęła z przyjściem na świat.
Rodzina Harsh mieszka w jednym z kilku wspaniałych pałacyków, jakie epoka wiktoriańska pozostawiła po sobie, gdy przechodziła przez Murine Town. Alison, podobnie jak jej starszy brat, Blaine, ma wydzielone własne skrzydło tego dziewiętnastowiecznego dzieła architektury. Nikt z rodziny, czy ponad trzydziestu osób, stanowiących służbę Harshów, nie miesza się w jej prywatne życie. Na całym świecie od bardzo dawna nie pojawił się masochistyczny idiota, który by śmiał tego spróbować. Ali czasami nad tym ubolewa, co sprawia jedynie, że jej zaangażowanie w życie biznesowe i prywatne(spotkania, imprezy, jeszcze więcej imprez…) wzrasta kilkukrotnie.
Nikt nie mógłby jej nazwać szczęśliwą. Mimo zadziornej miny, dumnej postawy i kpiącego uśmieszku, jej oczy od wielu lat nie zabłysły radością. Wciąż pozostają smutne, zranione, pełne żalu.



Imię i nazwisko || Alison Harsh
Przydomek || Ali, chociaż czasami, gdy nieodpowiedzialnie znika (i przez miesiąc nie daje znaku życia), przedstawia się jako Lunacy, co dosłownie oznacza obłęd, szaleństwo.
Wiek || Z racji, że kobiet się o wiek nie pyta, Ali na takie pytania zazwyczaj nie odpowiada. Twierdzi, że jest pełnoletnia i to powinno wszystkim wystarczać. Ma 26 lat.
Zawód || Prawniczka z krótkim stażem pracy, zatrudniona w rodzinnej kancelarii „Harsh”. Nie odpowiada jej to zbytnio, ale pokornie stara się przychodzić do pracy codziennie. Gdzie "stara" jest bardzo odpowiednim słowem...
Pochodzenie || Urodziła się i wychowała w Irlandii pod okiem ukochanych dziadków. Kiedy zmarli, szesnastoletnia wówczas Alison i jej osiemnastoletni brat przenieśli się do angielskiego Murine Town, by zamieszkać z rodzicami.

NUTA | AKTA | KONEKSJE

[Karta jest krótka i właściwie nic mi się w niej nie podoba, ale skoro już jest - i zawiera większość rzeczy, które zawierać miała - to niech będzie. Witam po raz kolejny i zapraszam do wątków. Odpowiem na wszystkie, ale proszę się trochę wysilić. Od razu uprzedzam - ja nie zaczynam! ];>
(Chyba, że sytuacja jest wyjątkowa...)]

Jak każdy złaknioty kopulacji samiec pozorowałem miłość.

 
Christian Gervasi
Trzydziestoczteroletni nauczyciel plastyki
Urodzony w Nowym Yorku
Biseksualista
 
Jeden, czyli: Christianie, twoje życie jest wspaniałe!
Narodziny Christiana były wydarzeniem ogólnoświatowym. W prawie każdej stacji telewizyjnej pokazywano tego brzdąca. Zanim jeszcze przyszedł na świat, całe jego życie z góry było już zaplanowane. Ociec, król hazardu, zbił fortunę na kasynach w Las Vegas. Teraz stać go na to, by deklarować swoje sympatie w Waszyngtonie. Multimiliarder. Jego żona, niekoniecznie błyskotliwa, natomiast olśniewająco piękna, została modelką w wieku siedemnastu lat. Zdobyła wiele cennych nagród, została między innymi okrzyknięta najpiękniejszą kobietą świata. Nawet kiedy jej kariera przygasła, nie dała się zepchnąć z pierwszych stron gazet, bo znalazła sobie nowe zajęcie. Projektowanie mody. Chris od najmłodszych lat był śledzony przez kamery prawie na każdym kroku. Zarówno ojciec jak i matka traktowali go jak ósmy cud świata, co owszem, na początku wydawało się chłopcu wspaniałe. Dostawał to, co chciał. Miał zawsze najlepsze ubrania. Mógł wymagać od rodziców najdurniejszych prezentów, a ci i tak daliby je synowi bez nawet mrugnięcia okiem. 

Dwa, czyli: Christianie, chyba nie jest aż tak kolorowo!
Gorzej było z wychodzeniem na imprezy czy szkołą. Uczyć musiał się w domu. Bano się bowiem, że coś może mu się stać, więc zabezpieczano go na wszelkie możliwe sposoby. Wszędzie miał obstawę. Mając szesnaście lat po raz pierwszy udało mu się uciec swoim opiekunom. Wtedy też zaliczył pierwszego papierosa, kaca i dziewczynę. Wrócił do domu, kiedy to jego rodzice zawiadomili już policje, a pół miasta zostało zbudzonych, bo synalek bogaczy zaginął. Jak można się domyślić, jego ochroniarzy zwolniono, a nowi nie byli dla niego już tak łaskawi jak poprzedni. Więcej czasu spędzał w domu na nauce. Szczególnie upodobał sobie plastykę, bo okazało się, że ma do tego niezłą smykałkę. Staruszkowie nie koniecznie byli tym zachwyceni, jednak póki siedział u siebie i nic nie rozrabiał mógł malować do woli.
Trzy, czyli: Christianie, nie czujesz, że coś się rozpada?
W wieku dwudziestu jeden lat, kiedy prawnie był już całkowicie dorosły, jego rodzice nadal przejawiali skłonności nadopiekuńcze, co doprowadzało go do szału. Ich zdaniem Chris dostawał wszystko, co tylko chciał. Szczególnie, że ojciec zaczął wprowadzać syna w swój biznes. Była to kolejna rzecz, do której miał dryg. I mimo, że stosunki z tatuśkiem nie były zbyt dobre, to ich współpraca w firmie zawsze owocowała kolejnymi zerami na koncie. Studiował przedsiębiorstwo ze względu na rodziców. Sam jednak uparł się, by zająć się również plastyką i mimo protestów i tak zrobił co chciał. Na trzecim roku studiów prywatny samolot, którym lecieli państwo Gervasi uległ wypadkowi. Dwudziestotrzyletni wówczas Christian stracił wtedy jedyną rodzinę, został też jedynym spadkobiercą wielkiej fortuny jak i firmy ojca. Wtedy jego życie zmieniło się całkowicie. 
 
Cztery, czyli: Christianie, czyżbyś dorósł?
Stał się panem swojego życia i – mimo że, śmierć rodziców była ciosem – nie mógł zapomnieć, że dopiero teraz tak naprawdę zacznie żyć. Korporacją na razie zajmował się zarząd, żeby Chris mógł skończyć studia. Stało się to jednak niemożliwe, bo wokół jego osoby rozpętało się medialne piekło. Nie mógł nawet wysunąć nosa z domu, co też zmusiło go do nauki bez wychodzenia. Wykupił dla siebie najlepszych nauczycieli i w ten właśnie sposób otrzymał dyplom ukończenia szkoły wyższej. Jako upieczony absolwent zorganizował wielką imprezę, na którą zaprosił nawet paparazzi. Od tamtej pory przestał się ukrywać, a jego życie nabrało rozpędu. Firmą zajmował się perfekcyjnie, a w wolnych chwilach zajmował się sobą. Dużo czasu spędzał na różnych imprezach, raz oficjalnych, innym razem mniej. Zmienił się. Z chłopaka, który ledwo pojawiał się w mieście, teraz rzadko kiedy można było zobaczyć go w mieszkaniu. Bogate życie erotyczne było dla wszystkich portali plotkarskich prawdziwą bombą. Nagłówki z jego imieniem, co raz częściej pojawiały się na łamach największych pisemek. Megaloman, skupiony na własnej doskonałości, samozadowoleniu oraz świadomości własnej wartości, znaczenia i możliwości. Egocentryk, postrzegający świat wyłącznie z własnego punktu widzenia. Choleryk. 
 
Pięć, czyli: Christianie, to twój powrót na szczyt!
Sielanka trwała przez kilka lat. Co noc spotykał się innymi kobietami czy mężczyznami, bez większej różnicy. Imprezował. Zawsze w dobrym stylu. Nie dawał powodów by można było z niego zakpić. Nie pił dużo. Mówił stanowcze nie narkotykom. Popierał akcje charytatywne. Często wypowiadał się w telewizji. Przez jakiś czas zajął się nawet śpiewaniem. Wydał jedną płytę, która zresztą osiągnęła spory sukces. Gervasi jednak doszedł do wniosku, że nie jest to jednak to, co chciałby robić w życiu i odłożył na bok karierę muzyczną. Firma ojca przynosiła co raz większe zyski i Christian został okrzyknięty najlepszym biznesmenem roku. Na gali rozdania nagród poznał piękną aktorkę, która od razu wpadła mu w oko. Przez jakiś czas spotykali się, a w gazetach już okrzykiwano ich rychły ślub.
 
Sześć, czyli: Christianie, oszalałeś?!
Wtedy jednak, stało się coś co po raz kolejny wywróciło życie mężczyzny do góry nogami. Rose, dziewczyna Chrisa, zaszła w ciążę. Trudno powiedzieć, co wtedy czuł, ale na pewno nie radość. Doszedł też do wniosku, że nie może wychowywać dziecka w sposób, jaki wychowywano jego. Prasa nie mogła się o niczym dowiedzieć, toteż Christian wymyślił plan, który miał uratować skórę jego – jak się później okazało – syna. Zniknął. Razem z ciężarną kobietą po prostu zapadli się pod ziemię. Firmę zostawił pod dobrą opieką swojego przyjaciela, a sam wyprowadził się z Nowego Yorku. Dziewięć miesięcy po poczęciu, dwudziestodziewięciolatek został ojcem. W tym samym czasie rozpoczęły się problemy pomiędzy nim, a Rose, które doprowadziły do rozstania. Para uzgodniła, że Chris będzie widywał się z młodym Jesse’em w weekendy.
Siedem, czyli: Christianie, to chyba najgłupszy pomysł świata!
W jego życiu pojawiło się następujące pytanie: co teraz? Długo zastanawiał się czy wrócić, do dawnego życia, jednak w końcu zdecydował się wybrać kolejne miasto, by tam zamieszkać, z nadzieją, że nikt go tam nie rozpozna. Zdecydował się na Murine Town, sam do końca nie wiedząc dlaczego. Sprawy w firmie załatwiał telefonicznie. Spotykał się z synem w wyznaczonych dniach i musiał przyznać, że nawet mu się to wszystko podobało. Paparazzi w końcu przestali węszyć i go szukać, toteż Christian postanowił zacząć gdzieś pracę. Niekoniecznie miał zamiar zajmować się tym samym, co w firmie ojca, bo w końcu to wciąż musiał robić – telefonicznie czy nie, ale jednak. Wtedy właśnie znalazł posadę wykładowcy na Muryńskim Uniwersytecie. Zajmuje się sztuką, a dokładniej malarstwem.
Osiem, czyli: Christianie, a może dowiemy się czegoś więcej?
Christian nie mógł zrezygnować jednak z luksusów, w jakich żył przez trzydzieści lat, więc jego mieszkanie w Murine Town (a raczej jego obrzeżach) to prawdziwy raj. Kupione na fałszywe nazwisko, by nie zwracać na siebie uwagi, robi to i tak swoim wspaniałym wyglądem. Sam pewnie dokładnie nie wie ile jest w środku pokoi, ale po co komu ta wiedza? Ważne, że Chris może tam szaleć do woli. Wciąż nie zmienił swojego sposobu bycia, bo nadal zachowuje się jak wieczny Piotruś Pan. Egocentryczny i wpatrzony w swoje cztery litery, pozbawiony jakichkolwiek zahamowań. Wciąż spotyka się z wieloma kobietami i mężczyznami, uważając to za wspaniałą rozrywkę. Po pracy rzadko kiedy można zobaczyć go, by kręcił się po szkole, bo na pewno może sobie znaleźć o wiele produktywniejsze zajęcie. Jego nauczanie jest dość niekonwencjonalne. Rzadko kiedy każe uczniom po postu coś namalować. Kreatywny geniusz zawsze wymyśli coś, by pognębić trochę młodociane umysły. Tylko jak go tutaj nie lubić? Mimo, że jest sarkastycznym dupkiem, ociekającym forsą, wciąż ma w sobie wiele uroku, któremu trudno się oprzeć. Często można zobaczyć go na różnych imprezach, gdzie wciąż mimo wieku, nikt nie skąpi mu komplementów. W jego garażu stoi cały rząd najnowszych i najdroższych aut. Może kiedyś, gdy poznasz go bliżej, zabierze cię jednym z nich na wycieczkę do swojego świata…
Album | Notki
Dziewięć czyli: Christianie, a może dasz wypowiedzieć się autorce?
Na zdjęciach można zauważyć cudownego Roberta Downey’a, Juniora. Więcej zdjęć jego wspaniałej facjaty oraz domu można znaleźć w Albumie. Na wątki zawsze jestem chętna, więc nie ma potrzeby pytania o nie. Mogę zacząć, jeżeli podrzuci mi się jakiś pomysł. W razie czego zawsze można zrobić burzę mózgów. Mam nadzieję, że Christian dobrze się tu przyjmie.

17 czerwca 2012

Weź szklankę. Rozbij ją. Przeproś i zobacz czy się pozbiera.






Mnie się nie kocha. Ludzie mnie nie lubią. Ewentualnie udają, że tolerują kiedy czegoś chcą. 

Michaił ‘Misza’ Andriejew. 
31.12.1986.
Jakuck (Rosja).
Biseksualny.
Absolwent architektury.
Pracownik księgarni.


Mam ciężki dzień. Tydzień, kurwa, miesiąc. A może i całe życie. 
Nikomu trochę dramatyzmu nie zaszkodziło, bo to też jest potrzebne w życiu. Ale nieraz nie wszystko idzie tak iście zajebiście jakby się chciało.
Bo tak, był Wilk, rozumiesz? I ten Wilk wcale nie chciał zjeść Kapturka, miał na Kapturka chrapkę w całkowicie innym znaczeniu. Wilk Kapturka wziął, najpierw podając naiwnej dziewczynce drinka.
Jakiś czas później Kapturek doszedł do wniosku, że nic nie poszło zajebiście. Dziewięć miesięcy później w Jakucku na świat urodził się synek Kapturka, czyli Nataszy Andriejewej i Wilka, mianowicie Michaił.


Gdy nie ma innego wyjścia, w końcu zaczynasz dawać radę. 
No, skoro mamy już głównego bohatera, żywego (chociaż wisiało nad nim widmo aborcji) to wypadałoby powiedzieć co się z dzieciakiem działo dalej.
To tak… właściwie to w chuj pojęcia nie mam. Naopowiadał innym już tyle bajeczek, że nie wiem czy sam się w tym łapie.

Głowa do góry! Bo tylko tak można opróżnić kieliszek. 
I co tu mamy? Niepełną historię, bo to, jak sądzę, nawet nie jedna ósma z życia Michaiła. Ale skoro o resztę trzeba pytać u źródła, możemy go trochę poobgadywać.
Dobra, Misza jest kimś z kim możesz iść się napić, komu możesz się wygadać i może nawet uznać go za przyjaciela. Na reakcję zwrotną nie należy liczyć, wylewny jest tylko po kieliszku (oczywiście to czysta symbolika, nikt przecież nie upije się jednym kieliszkiem). Ogólnie zły z niego człowiek nie jest, ale do ideału mu daleko, jak każdemu z resztą.


Wstaję rano i myślę: „Kocham ludzi, kocham ten świat.”, a później leki przestają działać. 
Te białe tabletki w jego mieszkaniu są na sen, te zielone na ból głowy, te czerwone też na ból głowy, a te niebieskie na coś czego nie pamiętam. W każdym razie, taki arsenał to raj dla lekomana.

Nie liczę kalorii, papierosów, drinków. Liczę chwilę. I liczę przede wszystkim na siebie.
I kiedy myślisz, że go masz, że zaczynasz rozumieć. Nagle można śmiało powiedzieć, iż to mniemanie poszło sobie w krzaki, bo dawno tam nie było.
Nagle z kogoś wesołego zaczyna być zamyślony. Nagle zamiast Piotrusia Pana masz przed sobą Klapoucha. Trochę jakby się było w błędnym kole. Normalnie idzie zdziczeć!


Malarstwo to forma prostytucji. Malujesz, żeby sprawić innym przyjemność, a oni za to płacą.
O, przypomniało mi się coś. Maluje, przede wszystkim pejzaże oraz to co nieraz wpadnie mu do głowy czy to podczas czytania książki, czy to podczas kończenia kolejnego papierosa. Czasami człowiek rozumie z jego tworu wszystko, czasami nie zrozumie nic, ale i tak od czasu do czasu znajdzie się kupiec.

Jesteśmy zbzikowanymi wariatami kręcącymi się w kółko.
Teraz, z tego co wiem, pracuje w Wild and Homeless Books, mieszka w jednej z bocznych uliczek i rozgląda się za pracą w zawodzie na który został wykształcony, jako architekt.
Dobra, sądzę że tyle wystarczy, poza tym to nie był zbyt ciekawy początek, nudny wręcz. Dobrze więc, że to już koniec.


The room was on fire and she was fixing her hair

Zazwyczaj zakładała swoje chłopięce buty, wysokie, miętowe skarpetki i prostą sukienkę. Brała swoją czarną torbę i już gotowa była aby wyjść na miasto, upolować nowe płyty czy znaleźć jakieś stare, angielskie książki za pół ceny. Sisko Mettälä uwielbiała wszystko i wszystkich, lubiła się śmiać i słuchać swoich znajomych oraz marzyć. Niedawno nabyła małe mieszkanie na przedmieściach które pomalowała na biało. Na ścianach znajdowało się pełno zdjęć; miejsc, które zwiedziła, ludzi, których nie lubiła czy kochała, Jej psa – Ettore, który zmarł kilka lat temu (i nie potrafił szczekać). Na podłodze za to prawdziwy bałagan; puste pudło po pizzy, łyżka do zupy, stara maszyna do pisania. Jednak znajomym Sisko nigdy to nie przeszkadzało aby wpaść pod wieczór, wypić tanie, czerwone wino i posłuchać Richarda Hawley’a. 


Już w wieku piętnastu lat stwierdzono u niej zaburzenie odżywiania. Sisko dobrze pamięta jak jej matka, Edna, często zmuszała ją do jedzenia, czy to groźbami czy krzykiem. Ojciec za to nie potrafił nigdy nic powiedzieć; dla niego liczył się tylko hazard. Jednak ta mała dziewczynka, z lodowato niebieskimi oczami patrzyła na niego jak w obrazek; był idealny. Bo Mettälä darzyła miłością ludzi, którzy jak najbardziej na to nie zasługiwali. I tak, gdy doszliśmy do czasów dzisiejszych, Sisko wciąż walczy z głodem. Znajomi jednak zawsze jej wybaczali; robiło im się jej żal. Taka miła osoba, a kto by pomyślał że kryje tyle problemów? 


Pewnego dnia, razem z paczką przyjaciół do jej mieszkania zawitała zupełnie obca jej osoba. Nazywała się Mar. była baletnicą – kimś wyjątkowym i oryginalnym w tych czasach, gdzie liczy się najwyżej zawód prawnika czy doktora. Jej włosy – delikatnie tańczyły w rytm wiatru, jej oczy – chowały się za wachlarzem czarnych rzęs, jej policzki – rumieniły się za każdym razem, gdy ktoś ją komplementował, jej palce – zawsze gotowe do bawienia się pojedynczymi kosmykami włosów. Cóż, pojawiała się coraz częściej, jednak nigdy nie zwracała uwagi na Sisko, co oczywiście jej nie przeszkadzało. Z czasem jednak Mettälä zauważyła że przebywanie w pobliżu Marianny stawało się coraz bardziej niebezpieczne. Za każdym razem, gdy Mar o coś pytała Sisko nie wiedziała co odpowiedzieć, a na jej twarzy pojawiał się lekki rumieniec. Tak, widocznie Mettälä się zakochiwała. Tylko czemu akurat w kobiecie?


Czas mijał, a najwidoczniej Mar zaczynała interesować się Sisko. Zdarzało jej się przychodzić w nocy, gdy Finlandia już dawno zapadała w sen. Była ciekawa, chciała rozmawiać. Dowiedzieć się o niej wszystko; od ulubionego koloru po numer buta. Takie rozmowy zdarzały się coraz częściej; Sisko naprawdę wydawało się, że się w niej zakochiwała. A było to niewiarygodnie dziwne uczucie, którego  Mettälä nie doznała wcześniej. Wiedziała o Mar praktycznie wszystko, co zresztą było tak samo w drugim przypadku. Jednak wciąż nie mówiły o sobie jako przyjaciółki. 


Aż dochodzimy do dnia, kiedy Mar popełniła samobójstwo. Policja znalazła ją leżącą martwą w swoim pokoju, trzymającą szklankę wody i opakowanie po tabletkach. Zabiła się. I to w dzień, kiedy Sisko wyznała jej miłość. Kilka godzin po wydarzeniu Mettälä spakowała walizkę i wyjechała. Znalazła mieszkanie w Anglii, w Murine Town. Małe, na bocznych ulicach. Czas było zacząć nowe życie. 


Kiedy poznasz Sisko szybko staniesz się uzależnionym od jej towarzystwa. Widzisz, jak bardzo potrzebuje kogoś do rozmowy, nawet jeżeli nic o tym nie mówi. Uśmiecha się, bardzo często. Chociaż przyzwyczaiła się do samotności, nie raz zdarzyło jej się rozmawiać z nieznajomymi, i to przez długie godziny. Po stracie Mar łatwiej ukrywa swoje uczucia. 


Sisko Mettälä


23.04.1991
Finlandia.

8 czerwca 2012

i will try to fix you




Jasmine Delacour
urodzona 25 sierpnia 1992r. w Paryżu, lat 20
studentka pierwszego roku architektury krajobrazu
dorabia w księgarni ''Wild and Homeless Books''
zdarza jej się grać i śpiewać w knajpkach bądź na przyjęciach






Jasmine przyszła na świat pod koniec lata tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego drugiego roku w Paryżu. Urodziła się w rodzinie młodego, dobrze zapowiadającego się prawnika, Pierre'a Delacour i jego młodziutkiej, ślicznej żony, pianistki Amelii. Mimo że nie była planowym dzieckiem, a jej rodzice byli młodzi i u progu kariery, od samego początku zwariowali na punkcie maleńkiej córeczki. Była ich oczkiem w głowie, dostawała wszystko to, co najlepsze, a Amelia porzuciła plany o wielkiej karierze pianistki na rzecz wychowywania Jasmine. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie pewien pijany kierowca, który zakończył sielankę rodziny Delacour. Gdy Summer miała trzy latka, Amelia zginęła potrącona przez samochód. Pierre całkowicie się pogrążył, nie mógł pogodzić się ze śmiercią ukochanej żony. Nie mogąc wytrzymać w mieście, tak przez nią niegdyś kochanym, postanowił się wyprowadzić. Zabrał nic nie rozumiejącą córkę i wyjechał do Londynu. Tam rzucił się w wir pracy, oddając Jasmine w ręce opiekunek. Ona dorastała, a on nie potrafił się do niej przekonać. Fakt, że Jasmine wygląda i zachowuje się jak matka, niczego nie ułatwia. Dziewczyna od zawsze robi wszystko, by przypodobać się ojcu. Zawsze miała najlepsze oceny w szkole, wygrywała konkursy. Chciała być we wszystkim najlepsza. Dla niego. Jednak bez skutku. Pierre nieustannie odpycha swoją córkę.
Sytuacja dodatkowo skomplikowała się, gdy Jasmine miała osiemnaście lat. Mało brakowało, a podzieliłaby los swojej matki, doprowadzając tym samym ojca do szaleństwa. Została potrącona przez samochód. Sprawca uciekł z miejsca wypadku (do dziś nie został zatrzymany i Jasmine wątpi, by kiedykolwiek został), a biedna dziewczyna umarłaby na drodze, gdyby nie przejeżdżająca kobieta, która wezwała karetkę. Jasmine była w stanie niemal krytycznym, udało się ją jednak uratować. Jednak przez miesiące walczyła z powikłaniami.  Najpoważniejszym z nich jest wada serca, z którą żyć będzie musiała już całe życie. Lekarz kategorycznie zabronił jej jakichkolwiek używek, życia w stresie, przesadnego wysiłku fizycznego. Słowem, musiała zmienić całe swoje życie. I tak zadecydowała o wyjeździe do Murine Town. Po części, chciała też ulżyć ojcu, który powoli zaczynał chyba wariować. Z wielkim bólem, zostawiła go i wyjechała.

Wizualnie, Jasmine wdała się niemal całkowicie w matkę. Niziutka, mierząca niespełna sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu, do tego drobniutka i filigranowa. Cała krucha i delikatna, sprawiająca wrażenie porcelanowej laleczki, którą zbić może byle dotyk. Grube, kręcone pukle włosów w kolorze słonecznego blondu, opadają zwykle luźno na jej smukłe ramiona i plecy. Czasami zdarza jej się splatać z nich warkocza. Gładka twarz o dziewczęcych, bardzo delikatnych rysach. Pełne, malinowe usteczka w kształcie klasycznego serduszka, zgrabny, lekko zadarty nosek i to, co odziedziczyła po tacie - oczy. Tajemnicze o ciekawym, kocim kształcie w kolorze letniej trawy. Pełne zwykle wesołych iskierek, choć i niepewności. Z racji wrodzonej nieśmiałości, jej gładziutkie policzki często różowieją uroczo, dodając uroku już i tak urokliwej panience Delacour. Zwykle można spotkać ją ze słodkim uśmiechem na twarzy. Ubiera się skromnie i dziewczęco, kocha klasyczne sukienki w pastelowych kolorach oraz zwyczajne balerinki. Na jej twarzy ciężko dostrzec ślady jakiegokolwiek makijażu poza słodkim, owocowym błyszczykiem.
Choć jej dzieciństwo nie należało do najszczęśliwszych, Jasmine ma w sobie naturalną pogodę ducha i optymizm. Zawsze, we wszystkim i we wszystkich szuka pozytywnych stron. Bywa przez to naiwna i wykorzystywana przez nieuczciwe osoby, mimo to nie traci wiary w ludzi. Z natury, bardzo nieśmiała i niepewna siebie. Wszelkie kontakty towarzyskie, a zwłaszcza damsko-męskie są dla niej ogromnym wyzwaniem. Stara się z tym jednak walczyć, choć nad uroczymi rumieńcami i delikatnym drżeniem rąk, a czasami nawet i głosu, nie udaje jej się zapanować. Bardzo czuła i troskliwa, chcąca nieść pomoc wszystkim dokoła. Kiedy tylko może, udziela się jako wolontariuszka, szczególnie chcąc pomagać zwierzętom i dzieciom. Kocha zwierzęta, ma ochotę przygarnąć każdą znajdę. Wrażliwa na rzeczy, które dla innych pozostają niewidoczne. Potrafiąca nawet w największym draniu znaleźć jakąś zaletę. Zawsze pomoże i podniesie na duchu, jest świetnym słuchaczem, choć o własnych problemach nie opowiada nikomu. Skryta i zamknięta w sobie. Nie lubi się narzucać. Zawsze miła i sympatyczna, przyjaźnie nastawiona. Nie lubi się kłócić i ma trudności z postawieniem się komuś. Odtrącana przez ojca, szuka opieki, miłości i zrozumienia. Trzyma dystans, boi się kolejnego odrzucenia, choć marzy o wielkiej miłości i księciu z bajki. Ma nadzieję, że gdy zjawi się w jej życiu ktoś odpowiedni, to pokona mur, który wokół siebie stawia. I nie zostawi jej szybko, zniechęcony jej niepewnością i lękami. Pokorna i bardzo skromna, o nieco zbyt niskiej samoocenie. Łatwo się wzrusza, nietrudno doprowadzić ją do łez, porusza ją wszystko. Nie udaje nikogo, jest szczera i prawdziwa.

Od używek stroniła nawet, będąc zdrową dziewczyną. Od imprez woli spacer lub wieczór z dobrą książką czy filmem, lub przy dobrej muzyce. Od małego zakochana w sztuce, malująca i rysująca na każdym kroku, obdarzona dobrą kreską i wyczuciem. Najlepiej czuje się w otoczeniu natury i zwierząt. Stąd też jej studia na architekturze krajobrazu, choć rozważała również weterynarię. Uzdolniona muzycznie, ma śliczny, wręcz anielski głosik, w ciągu swojego dwudziestoletniego zaledwie życia opanowała grę na fortepianie, skrzypcach i gitarze. Tak, ojciec nie poświęcał jej uwagi, inwestował jednak w jej edukację. Wykorzystuje te talenty czasami, by dorobić grą i śpiewem, jednak raczej przed niewielką publicznością z racji wrodzonej nieśmiałości. Dużo czyta, pochłania wręcz książki najróżniejszych typów. Kocha tańczyć, choć z powodu problemów z sercem, musiała to nieco ograniczyć. Choć nigdy nie lubiła tańczyć publicznie. Najlepiej czuje się z tym we własnych czterech ścianach.


*czyta wszystkie książki, jednak najchętniej fantastykę, romanse, przygodowe i psychologiczne
*ma białego, ukochanego kota - Froda
*nigdy nie była z nikim w prawdziwym związku - jest dziewicą
*udziela się jako wolontariuszka, kiedy tylko może
*mieszka w jednej z kamienicy w bocznych uliczkach miasta




[Witam! :) Tak, wiem, we wskazówkach jest, że lepiej nie brać znanych osób, jednak Taylor Swift niesamowicie pasuje mi do mojej Jasmine! Zdjęcia pochodzą z tumblra i weheartit. Na wątki jestem bardzo chętna, powiązania również. Jak macie jakieś pytania, albo zauważycie błędy - piszcie śmiało :D późno pisałam tą kartę, więc mogłam czegoś nie ogarnąć ;D Zapraszam! :)]

7 czerwca 2012

My girl, my girl Don't lie to me

My girl, my girl Don't lie to me

Drodzy państwo, wi­tamy w dwudzies­tym pier­wszym wieku... - w roz­ciągłości cza­sowej, gdzie kroczy­my po uli­cach z ser­cem na dłoni, między tłumem ludzi, którzy bacznie się mu przyglądają, a następnie uj­mują w plu­gawe dłonie. Prze­myka z ręki do ręki, stop­niowo zmieniając swój kształt. Ścis­ka­ne, zgniata­ne, oz­do­bione od­ciska­mi mi­liar­da li­nii pa­pilar­nych. Upuszczo­ne, zdep­ta­ne, a na­wet sko­pane. Wra­ca do właści­ciela, bo swoją formą nie przy­pomi­na or­ga­nu budzące­go sza­cunek, jest w opłaka­nym sta­nie, wyśmiewa­ne, wy­zywa­ne od be­zużytecznych, ser­ce, które dla te­go sa­mego tłumu nag­le przes­tało nim być. Leży w cen­trum zeb­ra­nych, na zim­nej uli­cy o wyglądzie pad­li­ny, już nie ob­le­gane.



RITA APPLEBY




 
Na zewnątrz dziew­czy­na zła, wred­na, cham­ska, nie dająca się kochać.. a w środ­ku miała ser­duszko z luk­ru tyl­ko ze strachu przed od­rzu­ceniem otoczyła je dru­tem kol­czas­tym aby nikt więcej jej nie zranił.

     Otacza mnie tandeta. Tandeta, która mówi o sobie, jako o czymś, co piękne i beztroskie. Tandeta, która nigdy piękna nie dozna, a z beztroskością dzielą ją kilometry, których nigdy nie przebędzie. Bo utkwiła w swoim pojęciu tych dwóch bliskich sobie cech, a ono nigdy się nie zmieni; ten człowiek się nie zmieni. Osoba próżna pozostanie w swej dumie, a sama duma będzie dla niej standardem, komplementarnym do powietrza tlenem; nigdy nie spojrzy na nią, jak na coś nieodpowiedniego, bo nie patrzy moimi oczami. Oczami wielu. Patrzy swoimi i widzi je,  jako rzecz nieszkodliwą, tak jak ja swoje czyny. Jakie by nie były są mi potrzebne do zaspokojenia swoich dziennych oczekiwań. One muszą być. Ja dzięki nim istnieję. Moje uosobienie, to, jak na mnie patrzysz, to wszystko zawdzięczam temu, co robię z dnia na dzień. Opinia społeczeństwa jest nieunikniona, jest bezwzględna. Każdy patrzy na świat inaczej. Tak powstają konflikty, tak powstają wojny, a rozejmy wcale nie świadczą o zmiennym punkcie widzenia. To wszystko dzieje się dla czystego spokoju, bo my, ludzie nie zmieniamy się z dnia na dzień, to, co czytamy w książkach, widzimy w telewizji, bzdurne filmy o przemianach licealnych koszmarów w grzeczne dziewczyny są wyimaginowanym tworem reżysera, mającym… cóż, są na pewno stworzone po to, by widz spojrzał na parę spraw z zupełnie innej perspektywy. Uważam to za zwykłe mydlenie oczu, oszukiwanie człowieka. Bo świat wygląda inaczej, nikt nie jest idealny, wszyscy się o coś obwiniamy, kochamy się i nienawidzimy. To popieprzone, lecz ludzkie. Tak ma to wszystko wyglądać.
Więc po co wszyscy staramy się zmienić? Po co do cholery? To irytujące.
To dobrze.

  
 
Mam ta­ka szczególną chęć wyk­rzycze­nia To­bie i całemu światu, że wszys­tko jest nie tak. że przer­wy między bu­dyn­ka­mi są zbyt małe i nie wi­dać nieba. że kwiaty pachną spa­lina­mi. mo­tyle też nie mają gdzie la­tać, a ja prze­cież przes­trze­ni w brzuchu już im nie udos­tepnie. rozumiesz? 




Zamieszkałam w Murine Town na pewien okres czasu.
Konkretnie w małym mieszkaniu, w bocznych uliczkach miasta.

Pracuję na zmywaku w restauracji Wenecja.
W mieszkaniu piszę powieść.

Mam 22 lata.

[ Od autorki na szybko: Na zdjęciach modelka Ashley Smith.  Tytuł pochodzi z piosenki Nirvany 'My girl'. Bardzo proszę o rozpoczęcie wątku, to mi ułatwia sprawę. Nie chciałam dużo pisać o Ricie, wolałam skupić się na jej rozwodzeniach, byście mogli z tego wywnioskować jaka jest - z resztą wszystko przyjdzie w wątkach, do których zapraszam. Liczę na to, że dobrze mnie tu przyjmiecie. :) 
Edit: Karta ulegnie zmianie, gdyż w obecna wersja już mi się nie podoba.
Opowiem za to historię Rity (a to wszystko, gdy natchnie mnie wena).]







6 czerwca 2012

Cudzoziemki (1)


 No i jest pierwszy. Nie lubię pisać początków, trzeba wszystko wyjaśniać, a wychodzi na to, że wyjaśnianie tego wszystkiego zajmie mi trochę rozdziałów, dlatego będzie dużo retrospekcji. Powodzenia ^^ Błędy mi wytknijcie bo są na pewno. A poza tym to pozdrawiam!

  
Okno na poddaszu skrzypnęło. Poszły ciężkie, zardzewiałe zawiasy,  a potem do maleńkiego pokoiku wpadło świeże, klarowne powietrze. Była pełnia lata. Naścienny zegar wskazywał piątą nad ranem. Zamek Evertoon budził się właśnie do życia. Na parterze krzątała się służba, z dołu dolatywały ku górze smakowite zapachy z kuchni. Kucharki musiały zacząć już swoją pracę. Słońce dopiero co pięło się nad malowniczym lasem, muskając promieniami, niczym paluszki małego dziecka.
 Sfora niezdarnych bernardynów przebiegła przez ogrody zamkowe z głośnym ujadaniem, który kojarzył się jednak tylko ze szczęściem. Konie w stajniach prychały z zadowoleniem, a Travis wymykał się cichcem ze stodoły. Niezgrabnie naciągał na siebie spodnie i pokracznie zapinał guziki od swojej marynarki, zdradzając tym samym, co miało miejsce jeszcze chwile temu.
 Lila oparła się łokciami o parapet poddasza i z uśmiechem patrzyła na tętniące, zamkowe życie. Tuż przed nią widniała donica z posadzonymi małymi kwiatkami, które kiwały główkami w rytm wiatru, który zaczepiał je zalotnie. Nie pachniały wcale, ale były na swój sposób urocze.
 Lila trąciła je palcem i oderwała się od parapetu. Wiedziała, że powinna już dawno być na dole, ale nigdy nie darowałaby sobie, gdyby chociaż przez chwile nie podziwiała rześkiego poranka. Kiedy zegar wybije dwunastą świat zaleje upalne słońce i skwar przyćmi naturę. Tylko rankiem mieni się ona w swej świeżości niczym rozrzucone drobinki diamentów. To chyba rosa musiała sprawiać takie wrażenie.
 Był 1 Czerwca 2012 roku. Prawie miną tydzień odkąd zostawiła za sobą mroki i cienie Tajlandii. Miała wrażenie, że od pobytu w ojczyźnie minęły całe wieki, ogromne, długie lata, które rzuciły jej kraj w odmęty dalekich wspomnień do których trudno już powrócić.
 Anglia nie zagościła jednak w jej sercu. Lila nie zdołała jeszcze polubić deszczowego klimatu, wiecznie zachmurzonego nieba i dreszczy, kiedy smagał ją wiatr w zamkowych ogrodach. Dorastała wszak w tropikalnych warunkach, gdzie słońce nie schodziło z widnokręgu przez wiele godzin.  
 Kiedy więc dzisiejszego poranka dojrzała jego blask nie potrafiła przestać się uśmiechać. Podekscytowana wytarła lepie dłonie w nogawki jeansowych ogrodniczek i spojrzała na swoją młodszą siostrę – Nelly – która smętnie wiązała biały fartuch – element stroju pokojowej.
 - Rozchmurz się – poradziła jej Lila i klepnęła ją w ramię – Jak będziesz zgorzkniała to zaszkodzić tylko sobie, wiesz o tym?
 - Jasne – skinęła, ale wciąż wpatrzona uparcie w ten biały fartuch. Też coś! Przecież Lila i tak wszystko widziała, każdy drgający mięsień na twarzy czternastolatki. To prawda, że Nelly była młoda, zbyt młoda, aby podjąć się pracy, ale dzieci takie jak ona, wychowane w patologicznych rodzinach, musiały wziąć życie w garść bardzo wcześnie – Dobrze wiem, że to nie zwróci życia mamie – dodała jeszcze bardziej ponuro i przez chwile z pod jej rzęs wyłoniły się ładne, ciemne oczy, pełne złości.
 - To prawda – Lila z powagą przytaknęła – No wiesz… nie da się ukryć, że samobójstwo to nic przyjemnego, ale… ale – jąkała się – Mogliśmy jej wcale nie znać.
 - Hm? – Nelly spojrzała na nią niewinnie
 - Mogła nas oddać do przytułku – wzruszyła ramionami, poprawiając na głowie paskudną czapkę z daszkiem, której miejsce już dawno powinno znajdować się w śmieciach – Mało znaliśmy takich?
 - No… - przytaknęła posępnie, nakrywając górną wargę dolną - … ale i tak nienawidzę jej za to.
 Trzasnęły drzwi. Lila lekko podskoczyła, a potem zamknęła oczy, aby odgrodzić się od widoku poddasza i zapachu siostry, który powoli ulatniał się z powietrza. 


***

 Ciemne auto powoli wjechało na teren posiadłości Evertoon. Widok pół i lasów suną ponuro za szyb pojazdu, które ociekały deszczem.
 Na tylnym siedzeniu siedziały dwie, młode dziewczyny, które trzymały się kurczowo w objęciach, zmierzając ku nieznanemu, albo raczej to ta młodsza wciskała się dramatycznie w ramiona starszej, chcąc zostać osłoniętą przed przyszłością.
 - Zobacz Nelly – starsza starała się zachować optymizm, dlatego wychyliła się lekko ku szybie i wskazała coś na krajobrazie – Zobacz ile tu drzew i kwiatów. Tu muszą żyć bardzo bogaci ludzie…
 - W Tajlandii też są drzewa i kwiaty – młodsza nie dała się przekonać i nawet nie uniosła głowy, oporna na zachęty siostry – Zostaw mnie w spokoju, Lilo.
 - Nie jesteś już dzieckiem. Masz czternaście lat i powinnaś zachowywać się dojrzalej.
 - Nie chcę, słyszałaś, jak Anglicy mówią? Rozumiesz chociaż jedno z ich słów?
 - Tylko trochę, ale nie martwię się. Przecież żyjąc tu nauczymy się języka bardzo szybko. Pomyśl Nelly, będziemy jedynymi dziewczynami z wioski, które znają angielski.
 - Też coś – burknęła – Nikt nam nie zazdrości. Współczują nam…
 - Nieprawda. Sami chcieliby przeżyć coś takiego! – upierała się Lila, zaciskając rękę na rękawie podkoszulka siostry – Zobaczymy zamek, najprawdziwszy zamek.
  Szofer nieustannie przyglądał się im z niepokojem, patrząc w przednie lusterko. Dwie Tajki nie tylko wyglądały okropnie w tych swoich spranych ubraniach, ale też i były mizerne. Nie podobało mu się, że dwie cudzoziemki – do tego prawie dzieci -  będą pracować u Blackwood’ów. Każdy anglik zgodziłby się, że to rodacy powinni dostawać te posady.
 Nie miał również wątpliwości, że te dwie tutaj są nielegalnie, nie mają wizy, ani żadnego prawnego dokumentu pozwalającego im na spokojne przebywanie na terenie kraju. Zapewne jakimś niekonwencjonalnym sposobem udało im się przekroczyć granicę razem z innymi, którzy przybywali tu w poszukiwaniu roboty, którą w konsekwencji nie otrzymywali Anglicy.
 W końcu z pomiędzy drzew wyłonił się zamek Evertoon. Lila wstrzymała oddech i nawet Nelly, wyczuwając napięcie siostry, uniosła głowę, zamierając z podziwu. Budowla była majestatyczna, imponowała wielkością i ilością okien. Nawet ponura pogoda nie była w stanie przyćmić piękna tego zamku.
 - O Boże, ile tu musi być pokoi! – wyszeptała Nell, całkowicie zapominając o strachu.
 - Będziemy tu mieszkać… - dodała Lila z niedowierzaniem, ale bardzo się myliła. Samochód nie zatrzymał się przed zamkiem, ale skręcił w lewo w inną alejkę. Dziewczyny spojrzały po sobie zdumione. Nawet Lila zaniepokoiła się tą zmianą sytuacji.
 - Zamknął nas w lochach! – wykrzyknęła nagle Nelly – Na pewno takie mają, to był podstęp – zaczęła płakać – To by było zbyt piękne mieszkać w zamku.
 Szofer krzyknął coś zdenerwowany z zamiarem uciszenia tej mazgajowatej smarkuli, co jeszcze bardziej wzmogło niepokój cudzoziemek. Przytuliły się obie do siebie i tkwiły tak nieporuszone do momentu, aż samochód zatrzymał się przed ładnym domem, zbudowanym z podobnego budulca co zamek.
 - Tutaj są wasze pokoje – powiedział Szofer. Lila starała się go zrozumieć, ale i tak większość informacji po prostu się domyśliła – To domek dla służby…
 Obie wysiadły z wozu i przyjrzały się domowi. Był piękny, nie tak imponujący, jak zamek, ale z pewnością w ich wiosce nikt takiego nie posiadał.
 Szofer tymczasem wyjął ich bagaże i niedbale rzucił na ziemię, zatrzaskując auto, które odjechało pośpiesznie. Zabrały swoje walizki i chwilę moknąć w strugach deszczu patrzyły z lękiem na dom. W końcu Lila wzięła siostrę za rękę i odważnie wmaszerowała na ganek. Zapukała ostrożnie w drzwi, ale nikt nie otworzył. Drgnęły dopiero za którymś razem, a na progu stanęła zniecierpliwiona kobieta o pulchnej sylwetce.
 - Dzień dobry – Lila przywitała się niepewnie. Używanie nowego języka przychodziło jej z trudem. Nagle wszystko to, co umiała do tej pory wyleciało jej z głowy – My… my…
 - Ach, rozumiem – kobieta kiwnęła głową i wpuściła je do środka – Mam wrażenie, że pan najmuje coraz młodszych – powiedziała do Lili, ale od razu było widać, że jej słuchaczka niczego nie rozumie – No już dobrze małe, nie bójcie się – pogłaskała je czule. Nelly znów miała łzy w oczach, ale połknęła je ze strachu, że oberwie się jej za płacz.
 - Być ogrodem – powiedziała Lila – Ona sprzątać – wskazała na siostrę.
 - Rozumiem, widać nie mówicie dobrze po angielsku – współczucie w oczach kobiety zmorzyło się.
- Umieć mało – Lila zasępiła się – Nelly nie móc – chodziło jej oczywiście o to, że młodsza siostra nie mówi po angielsku.
 Potem zapadła cisza.