Wielka Brytania, Londyn,
2005.
- Dokąd
jedziemy? – skierowała pytanie w stronę ojca, prowadzącego samochód. Zegar
wskazywał późną godzinę. Dokładniej dwudziestą trzecią czterdzieści pięć.
Zmięła w rękach fałdy sukienki niepewna co do tego, gdzie się znajduję i gdzie
podróż ma koniec.
- Czy to
ważne? Licz się z tym, że to miejsce wywrze na Tobie niesamowite wrażenie. Twój
pomysłowy tatuś raz na zawsze pokarzę Ci co robi się z takimi ladacznicami –
patrzyła jak gwiżdże pod nosem, pod wpasowując rytm kołysanki śpiewanej w
dzieciństwie przez jej matkę. Na ostatnie słowa skuliła się w sobie wiedząc, że
po raz kolejny zostanie ukarana za nic. Oparła czoło o szybę, marząc o tym by
cierpienie jakie jej zafunduje skończyło się jak najszybciej.
Stawiając
stopę na wilgotnej ziemi rozejrzała się wokół nie będąc pewną co do określenia
ojca. Z racji tego, iż minęła północ wszystko zdawało się być zbyt ciemne i
niewidoczne dla oczu. Jedynie dostrzec można było zarysy ogromnych drzew, kołyszących się za
pomocą wiatru. Konary przybierające podobiznę potworów z wyciągniętymi
szponami, kłaniały się ku glebie. Poczuła zimne podmuchy chłostające jej twarz.
Potarła dłońmi gołe ramiona, besztając się w myślach z własnej głupoty. Mogła
nałożyć na siebie kilka warstw ubrań, ale nie wiedziała, że zawiezie ją do
lasu. Nikt jej nie usłyszy. Nikt nie przybiegnie z pomocą. Nikt nie pociągnie w
górę, gdy zacznie tonąć we własnej zmąconej psychice.
Dopiero mocny uścisk przerwał przemyślenia Beatrycze. Z każdym krokiem niepokój
wzrastał. Długo jeszcze? Chciała zapytać, jednak usta miała jakby zaszyte.
- Wiesz
czemu tatuś jest zły? Och, możesz być pewna, że jest bardzo, bardzo zły. A to
tylko przesz naszą małą Beatrycze, która znowu zapomniała do kogo należy. –
obrócił się na pięcie patrząc na nią z góry, dominując, pokazując, że on tu
rządzi. – Jak smakują jego usta? Hmm? Czy lubisz jak Cię dotyka? – na
potwierdzenie swych słów przejechał delikatnie paznokciem po jej szyi,
zatrzymując się przy wcięciu w dekolcie sukienki. Odsunęła się z szokiem
wymalowanym na twarzy.
-
Przestań! Nie jestem Twoją własnością! Jak długo masz zamiar mnie więzić? Nie
wystarczyło Ci posuwanie matki? – ręka ojczyma śmignęła jej przed oczami.
Poczuła ostry ból prawego policzka. Zignorowała go z satysfakcją dostrzegając,
iż doprowadziła ojca do szału. Ciągnęła dalej, niewzruszona. – Po niej
odziedziczyłam krew szmaty? Czy tak jak ona mam wypisane na czole: „gwałć do
woli”? – kolejne uderzenie. Tym razem mocniejsze. Nie wysilając się na
odpowiedź, ojciec przyciągnął ją do siebie władczo. Wycisnął brutalny pocałunek
na ustach dziewczyny i pociągnął za sobą. Gdyby nie ciągnięto Beatrycze, na
pewno stałaby w miejscu z otwartymi ustami. Postawiła mu się. Pierwszy raz.
Jaką dostanie za to karę? Bała się pomyśleć.
Wreszcie
mogła pozwolić sobie na chwilowy odpoczynek. Chwilowy. Bo obraz jaki ujrzała sprawił, że spięła wszystkie mięśnie
na nowo. Otworzyła szeroko oczy nie wierząc w to co widzi. Czy tu, na środku
lasu leżała łopata, a koło niej wykopany otwór? Nie chciała podejść bliżej.
Jednak została zmuszona popchnięciem w kierunku dziury. Jeszcze gorzej. Trumna.
Brązowa wykonana z drewna trumna. Z małym otworem, zapewne na łapczywe łapanie
oddechu w czasie zbliżającej się śmierci. Tylko dla niej. Leżała tutaj,
otwarta. Miała wrażenie, że z niej szydzi. Jakby chciała powiedzieć: „ Masz
szczęście, Beatrycze. Tylko Ciebie dostąpi zaszczyt. Już wkrótce, a ja czekam.”.
Cofnęła się przerażona, na granicy płaczu.
- Nie-e,
możesz mi tego zrobić – wyszeptała w przestrzeń, powierzając słowa potworowi.
- Moja
dziecinko, ja mogę wszystko. Wiesz dlaczego? Bo jesteś moją własnością. Tylko
moją! I czas byś to zrozumiała. Przyjadę jak zastanowisz się nad swym
postępowaniem – zrobił kilka kroków w przód zbliżając się do niej, jednak
powstrzymała go zaciśnięta dłoń na koszuli, którą zaraz odprawił uderzeniem.
-
Przepraszam, ja-a, więcej tego nie zrobię. Obiecuję! Tylko nie zostawiaj mnie –
upokorzona spuściła wzrok na buty, które pokryte były błotem.
- Za
późno – usłyszała te dwa słowa zanim siłą została wrzucona do trumny. Z
niesamowitą szybkością wyprostowała się, uderzając głową o drewno. Tak, miał
rację. Było za późno. Wieko zostało zamknięte. Wychwyciła uchem dźwięki
zapalającego się silnika. Ostry pisk. I już go nie było. Została sama. Całkowicie.
Wepchnęła nos w dziurę nabierając powietrza, przedostając je do płuc. Oddychała
coraz z szybciej. Dusiła się. Serce waliło o jej klatkę piersiową. Dudnienie
przysłoniło wszystko inne. Słyszała tylko „bum, bum, bum, bum”.
Waliła
zaciśniętymi pięściami w każdą dostępną część. Krzyki wydobywały się z ziemi,
zatrzymując w powietrzu i rozprzestrzeniając po lesie. Miała dość. Uspokoiła
się na moment, póki nie poczuła jak coś obślizgłego wije się na jej nosie.
Teraz zostały tylko jęki, szlochanie i wielkie obrzydzenie. Wycofała się w głąb
trumny, pocierając nos. Ugryzła rękę, nie chcąc krzyczeć. Miała wrażenie, że
jeszcze jeden raz, a jej gardło pęknie. Zacisnęła mocniej zęby. Na pewno po nią
przyjedzie. Była jego jedyną zabawką. Nie mógł zmarnować okazji.
Po kilku
godzinach nadzieja wyparowała, serce uspokoiło się, a świadomość tego, iż umrze
nie doprowadzała jej do szaleństwa. Zamknięta, nie zdolna wyprostować nóg
ponieważ ledwo mieściła się w środku trumny, przyswajała się z nową myślą. Tak
będzie lepiej. Już nigdy nie dozna uczucia bezradności, cierpienia. Świat
skurczy się o jeszcze jedną osobę i zapewne da miejsce nowym początkom
ludzkości. Szczekała zębami z powodu chłodu. Całe ciało drżało. Na tą chwilę
zmieniła się w jedną, przerażoną galaretę. Niemal zaśmiała się z własnego
porównania. Już miała wstrzymać oddech i zakończyć wszystko szybszym tempem,
ale usłyszała z daleka ryczący silnik, który podobny był do ryku samochodu
ojca. Wybuchła w niej naiwność, że może, jakimś cudem zlitował się nad nią i
nie pozwoli oddać jej śmierci.
Usta
zacisnęła w wąską linię, świadoma, iż kroki są coraz bliższe. Modląc się
usłyszała zgrzyt otwieranego wieka. Zamrugała oślepiona światłem z zewnątrz.
Wyczuła nosem własny pot, który od tak dawna spływał po ciele. Spojrzała spod
kurtyny rzęs na górującą postać. Podniosła się z wolna czując jak we wszystkich
miejscach kości protestują. Pomyślała, że rodzi się na nowo. Wychodzi z grobu
jak cholerny zombie. Tyle, że ona miała uczucia. Świadomość. I brak mocy by
wyssać mózg ojcu, pozbawiając go życia. Stanęła na nogach, oparta rękoma o
‘ścianę’ ziemi. Kolana drżały niesamowicie. Niemal upadła jak pozbawiona tchu
marionetka. Pozwoliła sobie na kilka głębszych oddechów, doprowadzając się do
stanu człowieczeństwa.
- No
dalej, Beatrycze. Mam nauczyć Cię chodzić? – sarkastyczny ton wydobywający
się z okrutnych ust, które na co dzień
zajmowały się całowaniem jej, w jakiś chory sposób zmotywowały ją do dalszego
działania. Samodzielnie stanęła na trumnie, przyczepiła dłonie do gleby by
wydostać się na wolność. Z dala od czterech, pustych zamknięć. Podciągnęła się
nie licząc na jego pomoc. Była już tak blisko. Zgięła kolano by móc umieścić je
na trawie i pociągnąć za sobą dalszą część ciała. Nie udało się. But ojczyma
natrafił na rękę i zgniótł ją niczym robaka. Puściła się z krzykiem. Tyłkiem
uderzyła o twardą powierzchnię ziemi. W tym momencie ból zawitał ze zdwojoną
siłą, pozbawiając ją tchu.
- Poproś,
Beatrycze. Poproś, a może pozwolę Ci wyjść. Błagaj o litość, a może pomogę Ci w
wydostaniu się – wiedział, że nienawidzi wychodzić z sytuacji za pomocą
‘magicznego’ słowa. Bawił się jej łzami, które spływały po policzkach
wyrabiając sobie drogę ku brodzie. Bawił się jej oczyma wypełnionymi strachem.
Patrzył jak wbija sobie paznokcie w uda, spuszcza głowę i nie odzywa się ani
słowem. Wzrastał w nim gniew. Ta mała, suka, wreszcie powinna go docenić.
Złapał ją za włosy i pociągnął w górę wywołując upragnione krzyki, które mimo
wszystko uspokajały go. Uśmiechnął się okrutnie widząc jak na jej twarzy gości
grymas.
Odezwał
się cicho, spokojnie, wręcz lodowato.
- Widać,
że już tęsknisz za trumną. Nie chcę pozbawiać Cię przyjaciółki, więc co ty na
to aby zostać tu na kilka dni? – przybrał zamyślony wyraz, kątem oka obserwując
jej wahanie. Miał ją.
-
Proszę...- z czerwonych ust wydobyła się mała prośba. Och, tak. Przeszył go
dreszcz podniecenia.
- Nie
słyszę, Beatrycze. Głośniej! – szarpnął jej włosy.
- Proszę!
Słyszysz?! Proszę, błagam, błagam – ostatnie słowo przeszło w ryk. Zadowolony z
efektu, chwycił ją pod pachy i wypuścił na zewnątrz.
Zgięła
się wpół, przytrzymując rękę na brzuchu. Zwymiotowała. Nie obchodziło ją nic.
Zwłaszcza to, że ojciec krzywi się z obrzydzenia. Wytarła drżącą ręką usta i
znów utkwiła w nim spojrzenie. Popatrzyła mu w oczy. Nie zobaczył w nich nic.
Były puste. Bezdenna studnia.
Wiedziała,
że sukienka przybrała kolor brązu tak samo jak włosy. Chwiejnie dźwignęła się
na nogi. Postawiła pierwszy krok, jakby dopiero co uczyła się chodzić.
Pomyślał, że przesadził. Doprowadził ją do stanu szaleństwa. Przez chwilę miał
ochotę ją uspokoić. Kazać przestać patrzeć tymi pustymi oczyma. Oblał go zimny
pot. Obserwowała go, cały czas. Pierwszy raz bał się jej. Szła w jego kierunku,
a on stchórzył.
- Skoro
nauczyłaś się chodzić, nie będzie Ci potrzebna mała podwózka prawda? Po za tym
zabrudziłabyś mi siedzenie – czmychnął w stronę auta, otworzył drzwi od strony
kierowcy i odjechał, a ona znowu została sama. Diabeł przyszedł, odebrał jej
życie i dał nowe. Nie miała pojęcia w, którą stronę iść. Na początku
chciała pobiegnąć za nim by nie zgubić
się w drodze powrotnej, ale czuła, że byłby to zbyt wymęczający ruch. Żołądek
domagał się jedzenia. Ciało wydzielało przykry zapach dla nosa, a ona miała
przed sobą kilka kilometrów spacerem. Z samej wielkości drogi miała ochotę
usiąść i zapłakać nad swym losem. Wzięła się w garść. Nie odwracając się by
popatrzeć na ‘przyjaciółkę’ ruszyła przed siebie. Czuła, że Bóg ją opuścił. Nie
ma w niej nikogo. Jest tylko skorupa nienawiści.
Przycisnęła
trzęsące się dłonie do twarzy. Paznokciami wyryła czerwone ślady, coraz
głębsze, doprowadzające skórę do krwi. Wspomnienia bombardowały jej umysł.
Narzucały się. Nie miała sił by z nimi walczyć. Przeżyła swoją śmierć po raz
kolejny. Dusiła się jak w tamtym dniu, rzucając swym ciałem po trumnie. Choć
była w bezpiecznym mieszkaniu, poczuła zapach ziemi, potu i strachu. Nawet
jeśli uciekła by przed nim na drugi koniec świata, on nieżywy, gnijący pod
ziemią nadal trzymałby ją w zamknięciu przed wszystkimi. Miał nad nią władzę –
po śmierci i za życia.
Usłyszała
jego śmiech. Jakby w niej był. Ciągle. Jakby chciał powiedzieć, że przed nim
nie ma ucieczki. Przypomniała sobie jego słowa „Moja dziecinko, ja mogę
wszystko. Wiesz dlaczego? Bo jesteś moją własnością. Tylko moją!” i zapłakała.
.
Beatrycze
21.03.1990
Nadal nie rozumiem jednej rzeczy. Ludzie wymyślają coraz to nowe potwory - wilkołaki, wampiry, zombie, zmiennokształtni. Chcą grozy, dreszczu, mianują ich sukinsynami. Dlaczego nikt nie pomyśli, że ludzie są prawdziwymi (i jedynymi) potworami?
Beatrycze nie jest istną pięknością, która kręci biodrami krocząc ulicą. Włosy nie powiewają jej przy każdym ruchu oraz nie skaczą delikatnie opadając na łopatki. Można je raczej określić mianem zniszczonych. Nie odsłania swoich walorów urody. Mieszka w samochodzie wręczonym przez wujka. Pieniądze zdobywa poprzez kradzież, dzięki czemu starcza jej na jedzenie i przedmioty potrzebne do codziennego użytku. Nie wstydzi się swoich starych spodni, poplamionego swetra czy obgryzionych paznokci. Do wszystkie przywykła z czasem. Edukację porzuciła w wieku siedemnastu lat. Zamiast mądrości, pozostała jej wrodzona inteligencja.
[Witam. Nie skupiałam się na charakterze Beatrycze, lecz umieściłam w karcie jej historię, dzięki której możecie po części zinterpretować jej osobowość. Dalsza część tej opowieści zostanie przedstawiona w notkach. Zachęcam do wątków (rozpoczynania, byłabym wdzięczna, choć czasem mogę zacząć pierwsza), mam nadzieję, że dotrwaliście do końca i przeczytaliście całą kartę.]