Simon Murray
27 lat
Komiksiarz ze skończonym zarządzaniem
Po pierwsze, dzieciństwo...
Okres do którego najchętniej powraca się wspomnieniami. Nie trzeba się niczym martwić, można biegać, zdzierać kolana i chować się za mamę, a jeśli ma się rodzeństwo (brata bliźniaka na przykład) to można z nim budować fort z poduszek i kołder. Jest to czas pełen beztroski.
Tak to wszystko wygląda w teorii, bo rodzice mogą się okazać ludźmi zapracowanymi, po prostu. Chcą zapewnić swojemu dziecku dobrą przyszłość, więc pracują. Tylko rodzeństwo nie zawodzi.
Dlatego niektóre dzieci zamiast budować domek na drzewie razem z własnym tatą, są zmuszone do siedzenia w domu pod okiem nadopiekuńczej babci i nawet brat może już wtedy być po prostu bardziej towarzyski i spędza czas z rówieśnikami.
To nie jest takie dzieciństwo, które się chce wspominać, bo przecież się niewiele z niego przeżyło. Dobrze, jeżeli ma się jakieś zainteresowanie, chociażby komiksy, czy rysowanie.
Po drugie, dojrzewanie...
Chwila na bunt, trzaskanie drzwiami i noszenie ciężkich, skórzanych buciorów. Zasadniczo, to trudno sobie z byciem nastolatkiem poradzić, gdy jako dziecko miało się minimum znajomych, do których zaliczyć można głównie starszego o te kilka minut brata i maksimum dodatkowych zajęć, jak karate, czy lekcje gry na skrzypcach, do których było się zniechęconym już na wstępie.
Jak ma się problem z odnalezieniem, to jest się nieszczęśliwym, a kiedy człowiek czuje się właśnie tak, to można nabrać wrażenia, że jest się przegranym. To uczucie znowu jest wyniszczające, nie znika tylko czai się na chwile słabości danej osoby i nawet rodzeństwo, z którym łączy silna więź nie jest w stanie pomóc.
Bardzo często wybawieniem okazuje się coś, co się kocha. Może komuś się spodoba narysowany komiks, może tym razem będzie okazja do tego, aby pokazać się przed rodzicami z chłopakiem, a może brat po prostu pojawi się na czas... ale to nie wystarcza.
Kiedy nie ma się za dużo znajomych życie biegnie jednostajnie. Szkoła, dom, zajęcia dodatkowe i tak w kółko, a później przychodzi pełnoletniość.
Po trzecie, dorosłość...
Nikt nie powiedział, że po studiach i kiedy ma się absolutnie wszystko, to jest już dobrze. Cudowne mieszkanie, dobrze płatna praca, pokaźna suma na koncie w banku, no i co z tego…
Mieszkanie może być nieznośnie puste pomiędzy kolejnymi wizytami brata, pracy można nie lubić, a pieniądze można chcieć oddać w zamian, za zapełnienie dziury gdzieś pomiędzy drugim, a trzecim żebrem, odrobinę po lewej stronie.
To wszystko doprowadza do ułożenia pigułek w równym rzędzie, tak że stwarzają wrażenie małej, kolorowej armii.
Pastylkowi żołnierze giną w ustach, jeden po drugim, przechodzą przez przełyk popychani alkoholem.
Chce się umrzeć, bo to jest lepsze niż branie udziału w zbiorowym szaleństwie tego świata.
Jeśli nie wyjdzie to trafia się do wariatów, w końcu próba samobójcza to nie jest byle co. Nie można tego zlekceważyć.
Człowiek chce się zabić nadal, ale coś się zmienia. Może terapia przynosi skutki, może psychiatra w końcu zaczyna mówić do rzeczy. Coś w tym wszystkim jest.
Wyjść i stworzyć sobie szczęście, jakkolwiek by miało wyglądać. Nie przyszło samo, to trzeba je sobie samemu zrobić.
Kiedy w końcu się udaje, zakład psychiatryczny żegna i w ogóle… trochę jest dziwnie, a wiara w to, że wszystko się ułoży ulatnia się niczym papierosowy dym. Czas na to, aby znowu odnaleźć w otwartym świecie, a skoro wszystko wydaje się obce to można zrobić cokolwiek.
Spakować manatki, pożegnać matkę i ojca. Wyjechać do miejsca wybranego losowo, robić to w czym się jest po prostu dobrym.
Dwie torby, skończone studia, własne pieniądze, które dawały odpowiednio dużo niezależności, tęsknota za bliźniakiem już w dniu wyjazdu i nic ponad to.
Po czwarte, samodzielne życie...
Nowe miejsce jawić się może jako wybawienie, ale trafienie do niego było jedynie formą ucieczki. Wystarczyło się już tylko odgrodzić grubym murem od tego co minęło i jest niechciane, a po tym żyć po swojemu. Nie wszystkiego jednak człowiek jest w stanie się wyzbyć. Niektóre pragnienia czają się i chociaż ma się świadomość, że one gdzieś tam są to i tak można sobie wmówić, że jest w porządku.
Wystarczy drobny impuls i wszystko wraca, a wtedy znowu jest tak cholernie źle, że nie trzeba długo się zastanawiać co należy w tej sytuacji zrobić.
Do czegoś, co w kimś siedzi potrzeba tylko głupiego pretekstu.
Jest cięcie. Jedno, a później drugie i oba biegną wzdłuż wewnętrznej strony przedramion.
Najgorszą z możliwości zakończenia wszystkiego jest pobudka w szpitalu ze sporą ilością szwów na dodatek.
Człowiek wtedy chce się schować, bo ma dość swojej żałosności.
Mieć nieudane życie? W porządku, ale nieudane samobójstwa to już przesada.
Obecny stan jest zły, ale w miarę stabilny.
Po piąte, plany na przyszłość...
1. Nie zabiję siebie (w to nie wierzy samemu sobie)
2. i nikogo innego też nie (na to ma nadzieję)
3. Nadrobię stracone lata (tu się okłamuje)
5. Przestanę się przywiązywać do ludzi (będąc nim to niemożliwe)
6. Nauczę się rosyjskiego (najpierw musiałby znaleźć motywację do czegokolwiek)
7. Wydam coś własnego (jak wyżej)
8. w całości... (ta...)
9. Nie zacznę błagać swojego brata, żeby tu przyjechał (w sumie wykonalne)
10. Kupię sobie jakiegoś zwierzaka, (dobry pomysł)
11. albo znajdę faceta, który lubi być głaskany (bardzo, bardzo zły pomysł)