OGŁOSZENIA

-

25 stycznia 2013

Niech żyje Bóg i jego poczucie humoru...


Simon Murray
27 lat
Komiksiarz ze skończonym zarządzaniem


Po pierwsze, dzieciństwo... 
Okres do którego najchętniej powraca się wspomnieniami. Nie trzeba się niczym martwić, można biegać, zdzierać kolana i chować się za mamę, a jeśli ma się rodzeństwo (brata bliźniaka na przykład) to można z nim budować fort z poduszek i kołder. Jest to czas pełen beztroski.
Tak to wszystko wygląda w teorii, bo rodzice mogą się okazać ludźmi zapracowanymi, po prostu. Chcą zapewnić swojemu dziecku dobrą przyszłość, więc pracują. Tylko rodzeństwo nie zawodzi.
Dlatego niektóre dzieci zamiast budować domek na drzewie razem z własnym tatą, są zmuszone do siedzenia w domu pod okiem nadopiekuńczej babci i nawet brat może już wtedy być po prostu bardziej towarzyski i spędza czas z rówieśnikami.
To nie jest takie dzieciństwo, które się chce wspominać, bo przecież się niewiele z niego przeżyło. Dobrze, jeżeli ma się jakieś zainteresowanie, chociażby komiksy, czy rysowanie.

Po drugie, dojrzewanie... 
Chwila na bunt, trzaskanie drzwiami i noszenie ciężkich, skórzanych buciorów. Zasadniczo, to trudno sobie z byciem nastolatkiem poradzić, gdy jako dziecko miało się minimum znajomych, do których zaliczyć można głównie starszego o te kilka minut brata i maksimum dodatkowych zajęć, jak karate, czy lekcje gry na skrzypcach, do których było się zniechęconym już na wstępie.
Jak ma się problem z odnalezieniem, to jest się nieszczęśliwym, a kiedy człowiek czuje się właśnie tak, to można nabrać wrażenia, że jest się przegranym. To uczucie znowu jest wyniszczające, nie znika tylko czai się na chwile słabości danej osoby i nawet rodzeństwo, z którym łączy silna więź nie jest w stanie pomóc. 
Bardzo często wybawieniem okazuje się coś, co się kocha. Może komuś się spodoba narysowany komiks, może tym razem będzie okazja do tego, aby pokazać się przed rodzicami z chłopakiem, a może brat po prostu pojawi się na czas... ale to nie wystarcza.
Kiedy nie ma się za dużo znajomych życie biegnie jednostajnie. Szkoła, dom, zajęcia dodatkowe i tak w kółko, a później przychodzi pełnoletniość.  

Po trzecie, dorosłość... 
Nikt nie powiedział, że po studiach i kiedy ma się absolutnie wszystko, to jest już dobrze. Cudowne mieszkanie, dobrze płatna praca, pokaźna suma na koncie w banku, no i co z tego…
Mieszkanie może być nieznośnie puste pomiędzy kolejnymi wizytami brata, pracy można nie lubić, a pieniądze można chcieć oddać w zamian, za zapełnienie dziury gdzieś pomiędzy drugim, a trzecim żebrem, odrobinę po lewej stronie.
To wszystko doprowadza do ułożenia pigułek w równym rzędzie, tak że stwarzają wrażenie małej, kolorowej armii.
Pastylkowi żołnierze giną w ustach, jeden po drugim, przechodzą przez przełyk popychani alkoholem.
Chce się umrzeć, bo to jest lepsze niż branie udziału w zbiorowym szaleństwie tego świata.
Jeśli nie wyjdzie to trafia się do wariatów, w końcu próba samobójcza to nie jest byle co. Nie można tego zlekceważyć.
Człowiek chce się zabić nadal, ale coś się zmienia. Może terapia przynosi skutki, może psychiatra w końcu zaczyna mówić do rzeczy. Coś w tym wszystkim jest.
Wyjść i stworzyć sobie szczęście, jakkolwiek by miało wyglądać. Nie przyszło samo, to trzeba je sobie samemu zrobić.
Kiedy w końcu się udaje, zakład psychiatryczny żegna i w ogóle… trochę jest dziwnie, a wiara w to, że wszystko się ułoży ulatnia się niczym papierosowy dym. Czas na to, aby znowu odnaleźć w otwartym świecie, a skoro wszystko wydaje się obce to można zrobić cokolwiek.
Spakować manatki, pożegnać matkę i ojca. Wyjechać do miejsca wybranego losowo, robić to w czym się jest po prostu dobrym.
Dwie torby, skończone studia, własne pieniądze, które dawały odpowiednio dużo niezależności, tęsknota za bliźniakiem już w dniu wyjazdu i nic ponad to.

Po czwarte, samodzielne życie...
Nowe miejsce jawić się może jako wybawienie, ale trafienie do niego było jedynie formą ucieczki. Wystarczyło się już tylko odgrodzić grubym murem od tego co minęło i jest niechciane, a po tym żyć po swojemu. Nie wszystkiego jednak człowiek jest w stanie się wyzbyć. Niektóre pragnienia czają się i chociaż ma się świadomość, że one gdzieś tam są to i tak można sobie wmówić, że jest w porządku.
Wystarczy drobny impuls i wszystko wraca, a wtedy znowu jest tak cholernie źle, że nie trzeba długo się zastanawiać co należy w tej sytuacji zrobić.
Do czegoś, co w kimś siedzi potrzeba tylko głupiego pretekstu.
Jest cięcie. Jedno, a później drugie i oba biegną wzdłuż wewnętrznej strony przedramion.
Najgorszą z możliwości zakończenia wszystkiego jest pobudka w szpitalu ze sporą ilością szwów na dodatek.
Człowiek wtedy chce się schować, bo ma dość swojej żałosności.
Mieć nieudane życie? W porządku, ale nieudane samobójstwa to już przesada.
Obecny stan jest zły, ale w miarę stabilny.

Po piąte, plany na przyszłość...
1. Nie zabiję siebie (w to nie wierzy samemu sobie)
2. i nikogo innego też nie (na to ma nadzieję)
3. Nadrobię stracone lata (tu się okłamuje)
4. Będę chwytał ten cholerny dzień (tego lepiej nie komentować)
5. Przestanę się przywiązywać do ludzi (będąc nim to niemożliwe)
6. Nauczę się rosyjskiego (najpierw musiałby znaleźć motywację do czegokolwiek)
7. Wydam coś własnego (jak wyżej)

8. w całości... (ta...)
9. Nie zacznę błagać swojego brata, żeby tu przyjechał (w sumie wykonalne)
10. Kupię sobie jakiegoś zwierzaka, (dobry pomysł)
11. albo znajdę faceta, który lubi być głaskany (bardzo, bardzo zły pomysł)


one... two... three... four... five...
OkayOkayOkayOkay...

33 komentarze:

Anonimowy pisze...

[Witam! Pomysł na wątek, ewentualnie ciekawe powiązanie? :)] Simona

Anonimowy pisze...

[Szkoda, że nikogo nie zabije, Julek by się ucieszył.]

Julian Marshall

Diego Morales pisze...

Dzisiejszy dzień wcale nie był dla Moralesa dniem wybitnie złym. Zresztą ostatnio wszystko układało się nawet dobrze i w zasadzie nie miał na co narzekać. Swego rodzaju rutyna, jaka go dopadła, nieszczególnie dawała mu się we znaki, bo zwyczajnie nauczył się ją ignorować.
Zazwyczaj wstawał o określonej godzinie, parzył świeżą kawę i wypalał papierosa na tarasie, obserwując niezmienną wciąż od paru lat okolicę. Następnie karmił kota, sięgał po kubek z kawą i szedł na górę, by obudzić Javiera. Te wszystkie czynności stanowiły już pewien rytuał, którego chyba nie chciał już zmieniać. Kiedy byli już z synem w pełni przygotowani do wyjścia, opuszczali dom, jak zwykle zostawiając drzwi niezabezpieczone żadnym zamkiem. Później rozstawał się z Javierem przed budynkiem przedszkola i najczęściej ruszał na uczelnię, bo oczywiście poprzedni rok musiał zawalić i przez to miał teraz pojawiać się tam częściej, niż zazwyczaj.
Dziś i tak zerwał się z zajęć dużo prędzej, niż przewidywał plan. Wściekał się na siebie samego, za to że pozwolił sobie spieprzyć zeszły rok, bo przez to miał wrażenie, że tylko traci swój czas na siedzenie na uczelni i słuchanie w kółko o rzeczach, o których miał już przecież jakieś pojęcie. Dziś nie od razu poszedł po Javiera. Wychodził z założenia, że skoro dzieciak świetnie się tam bawi, to nie będzie mu tego odbierać, a i on sam zrobi z sobą coś pożytecznego. Zdjęcia na przykład. Aparat i większość niezbędnych sprzętów zwykle nosił przy sobie, więc zawsze kiedy nachodziła go ochota na fotografowanie, nie musiał gonić specjalnie do domu, bo był już ubezpieczony.
Teraz do pełni szczęścia brakowało mu tylko kolejnej mocnej kawy i papierosa, co z powodzeniem mogłoby mu zastępować wszelkie posiłki. Pomysł na zdjęcia przyszedł sam, kiedy kupował kawę na wynos w pobliskiej kafejce. Chciał mieć kilka ujęć z góry, ale też by nie była to typowa panorama, czy coś w tym stylu. Niedługo potem wspiął się po schodach pożarowych na dach najbliżej stojącej kamienicy, która wydała mu się wystarczająco wysoka, by móc spróbować wykonać takie zdjęcia, o jakich myślał. Stanął ostrożnie na ośnieżonej powierzchni dachu i upił kilka łyków ulubionego napoju, wolną ręką sięgając już do torby po jeden z aparatów. Nie musiał nawet rozglądać się w koło, by stwierdzić, że miejsce jest odpowiednie. Podniósł wzrok dopiero po chwili, kiedy już uporał się z paskiem, który plątał się i haczył o dwa obiektywy. No i dopiero wtedy zobaczył faceta, który w najlepsze maszeruje sobie po śliskim brzegu, paląc papierosa. W naturalnym odruchu uniósł aparat nieco, najwidoczniej chcąc uwiecznić ten moment, ale coś mu się w tym nie podobało. No bo kto normalny igra sobie z wysokością i to w taką pogodę, gdzie jeden zły krok może zaważyć nad jego życiem. Uświadamiając to sobie opuścił sprzęt powoli i odezwał się, wciąż nie ruszając się z miejsca.
- Hej, wszystko w porządku? - oczywiście skarcił się zaraz za to głupie pytanie, które raczej było nie na miejscu.

Diego Morales pisze...

- To nie ucieknie - rzucił w odpowiedzi, jeszcze na moment skupiając swoją uwagę na trzymanym w dłoni kubku. Dopił swoją kawę, która już wcale nie była gorąca i ruszył w stronę nieznajomego ostrożnie. Wcale nie zależało mu na tym, żeby poślizgnąć się teraz i wyłożyć przed nim, niczym ostatnia łamaga, a co do takich wypadków to on akurat miał niezłe szczęście. Tym razem jednak, udało mu się dotrzeć do krawędzi bez żadnych ekscesów. Przysiadł na gzymsie, zupełnie nie przejmując się tym, że jest on oblodzony. Zawiesił aparat na szyi, żeby przypadkiem nie upuścić go i nie musieć patrzeć na to, jak roztrzaskuje się o ziemię. Dla Diego widok z góry nie był pod żadnym względem przerażający. Lęku wysokości nie miał, za to zawsze śmiał się z własnej matki, bo strasznie panikowała, kiedy miała wejść na zwykłą drabinę. Według niego aż tak głęboki lęk był wręcz niedorzeczny. Podobnie też myślał o ludziach, którzy zamierzali odebrać sobie życie. Oczywiście, był w stanie zrozumieć to, że każdego czasem może wszystko po prostu dobijać, ale to nie miało zaraz prowadzić do myśli samobójczych. Psychologiem nie był, ani nigdy się do takowego zawodu nie pchał, bo wychodził z założenia, że pewnie sam by oszalał, gdyby musiał siedzieć i wysłuchiwać problemów innych ludzi i dodatkowo pomóc im z wyjściem na prostą. I dla niego samego ostatni rok nie należał do najszczęśliwszych (był najgorszym z najgorszych, ale się do tego nie przyzna, bo nawet przed sobą się tego wypiera), a jakoś dał radę, żyje i ma się dobrze... bynajmniej według siebie.
Wbił pusty kubek w śnieg i zaczął szukać paczki papierosów w kieszeniach swojego płaszcza. W międzyczasie podniósł wzrok na mężczyznę i uśmiechnął się lekko, tak po swojemu. Jeśli ten jeszcze nie tak dawno temu chciał skakać z tego dachu, to Diego miał zamiar mu w realizacji tego głupiego pomysłu przeszkodzić.
- Użyczysz mi ognia? - zapytał z papierosem w ustach, kiedy już stwierdził, że nie jest w stanie znaleźć własnej zapalniczki. Pewnie zostawił ją w domu, lub na uczelni, nieważne. Nie będzie przecież się teraz tłumaczyć.

Diego Morales pisze...

Nigdy nawet nie pomyślał o tym, żeby spróbować się zabić. Raz przyśniło mu się, że umiera i już sam sen wstrząsnął nim dość mocno. Co prawda wyniszczał się stopniowo swoją cudowną dietą, ale według Moralesa to było coś zupełnie innego, w co nie należało wtykać nosa i jakkolwiek próbować w to ingerować. Jeżeli pewnego dnia wątroba, lub inne narządy odmówią mu posłuszeństwa, przez co wyląduje w szpitalu, to trudno, bo zdawał sobie sprawę z takiej możliwości... jakoś się wyliże i będzie dobrze.
Przypadkowy facet wcale nie miał nieznajomemu za złe, tego że ten trochę zmienił jego plany, lub po prostu przesunął je nieco w czasie. Bo pewnie i tak zrobi te zdjęcia i nawet jeśli nie dziś, to chociażby jutro. Jeśli już łapał jakąś ciekawą wizję co do zdjęć, to nigdy sobie nie odpuszczał i potrafił wiele godzin spędzić przy aparatach, żeby w pełni zrealizować to, co sobie zaplanował.
Nie zwiesił nóg w dół, wolał niepotrzebnie nie kusić losu i usiąść bokiem, podwijając jedną nogę pod siebie. Wziął od mężczyzny zapalniczkę i odpalił papierosa od razu, zaciągając się dymem mocno. Sam spalał ponad paczkę dziennie, choć starał się to jakkolwiek ograniczyć. Jak widać same chęci nie były wystarczające w tym przypadku. Dopiero po chwili obrócił zapalniczkę w palcach i przyjrzał się wyrytemu na niej napisowi. Uśmiechnął się mimowolnie, bo widząc takie dość chwytliwe hasło, nie mógł zareagować inaczej i oddał siedzącemu obok jego własność. Oczywiście nie wizął tego do siebie, no bo jak...
- Fajna zapalniczka - wypalił, zaśmiewając się jeszcze pod nosem, po czym przeniósł spojrzenie na miasto widziane z góry.

Diego Morales pisze...

Diego nie należał do osób szczególnie silnych psychicznie, a mimo to nie dopadały go myśli samobójcze. Jednak nawet gdyby go takowe nachodziły, to raczej nie mógł sobie pozwolić na odebranie sobie życia ot tak z kaprysu. Musiał wykazać się choćby odrobiną odpowiedzialności, bo od jakiegoś czasu miał na głowie dziecko. Co lepsze, zdążył już do tego faktu przywyknąć i jakoś nie wyobrażał sobie tego, by miał zostawić Javiera po opięką własnej matki i jej partnerki życiowej. Nie, żeby nie wierzył w to, że obydwie panie źle by się nim zajęły, bo przecież nim dowiedział się, że to jego syn, to właśnie one tworzyły mu dom i najwidoczniej świetnie im to wychodziło, skoro mały lubił odwiedzać rodzinną willę w Barcelonie. Wracając, teraz miał dla kogo żyć, a że tym kimś było jego własne dziecko, motywacja do jakichkolwiek starań była jeszcze większa, niż mogłaby być przy kimś pozornie obcym.
- Wierzę i wcale się nie dziwię - odparł, ponawiając uśmiech odruchowo.
Chyba nie miałby nic przeciwko temu, żeby ta znajomość miała rozwinąć się właśnie dzięki tej zapalniczce i potoczyć się w dość oczywisty sposób... tak bardzo filmowo. Jednak przestał już wierzyć w ludzi i jakiś ciekawszy rozwój wydarzeń podczas takich przypadkowych spotkań, że już nawet na żadne nie liczył, a nie ukrywał, że czegoś potrzebował, żeby wreszcie przestać tkwić w miejscu.
- Tak w ogóle, to Diego jestem - wypowiedział po dłuższej chwili, odrywając spojrzenie od uliczek, widzianych z góry. Zazwyczaj nie przedstawiał się nikomu jako pierwszy i czekał, aż ktoś zrobi to sam. Teraz wyszło to od niego zupełnie naturalnie, choć mógł się jeszcze z tym wstrzymać, skoro nie przeszkadzało mu siedzenie z kimś całkiem nieznajomym.

Diego Morales pisze...

- Chyba żaden – podchwycił, od razu przyjmując do wiadomości, że siedzący naprzeciw niego facet również preferuję płeć męską. Jeszcze tylko zmierzył go ciekawskim spojrzeniem, kiedy ten był zajęty podziwianiem uliczek miasta i utwierdził się w tym, że całkiem przystojny z niego gość. Zabawne, że jak już ma się potwierdzoną daną informację (w tym konkretnym przypadku orientację seksualną), to zaczyna się patrzeć na pewne sprawy inaczej.
- Nieczęsto – odpowiedział krótko, zupełnie jakby nie wyczuł tej całej zgryźliwości w wypowiedzi Simona (swoją drogą, Simon to ładne imię i tak właśnie pomyślał, ale całe szczęście nie wypalił tego na głos). – Właściwie to pierwszy raz, o ile serio zamierzałeś się zabić i ci w tym przeszkodziłem. Bo przecież mógłbyś maszerować sobie w tę i z powrotem tak dla rozrywki, cholera cię wie – dopowiedział zaraz po tym, jak zaciągnął się po raz kolejny i pozbył się nadmiaru dymu z płuc. - I chyba tę wersję przyjąłbym do siebie łatwiej, niż tamtą z zabijaniem – przyznał, wzruszając ramieniem odruchowo. Nic nie mógł poradzić na to, że nie tolerował takich samobójczych zapędów, bo zwyczajnie tego nie rozumiał. Chciałby kiedyś to pojąć, ale póki co nie zanosiło się na to, by ktokolwiek zechciał z nim usiąść i zacząć tłumaczyć. A przecież nie będzie o to prosił swojego nowego znajomego, którego znał zaledwie z imienia i zapalniczki. Oczywiście zbierze się i pójdzie stąd, jeśli ten sobie tego zażyczy. Towarzyszyć podczas samobójstwa nie zamierzał, a i siłą go tutaj nie zatrzyma, nawet jeśli miałby go ciągnąć za nogę na środek dachu. Jeśli bardzo zależy mu na tym, żeby skoczyć, to skoczy i nikomu nie uda się go przed tym powstrzymać.

Diego Morales pisze...

Spojrzał znów na mężczyznę, chcąc przyjrzeć się jego twarzy, jakby miało mu to jakkolwiek pomóc w udzieleniu odpowiedzi na zadane pytanie.
- Nie no, ale na jakiegoś wybitnego smutasa też mi nie wyglądasz – wypowiedział jak najbardziej poważnie. - Na samobójców patrzę bardzo stereotypowo i wiem, że to mnie może zgubić, więc nie musisz mi wytykać tego błędu – uprzedził, bo nie znosił być umoralniany w żadnej dziedzinie. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie wszystko wie najlepiej, ale zwyczajnie nie lubił pouczania. Trudny był pod tym względem, ale nie uważał tego za jakiś ogromny problem w kontaktach z innymi ludźmi. – I przestań już tak ironizować – tak, za tym też nie przepadał na dłuższą metę. Bo jeżeli on sam uciekał się do ironii, to tylko wtedy, jeśli zamierzał kogoś od siebie odpędzić. Osobiście nie lubił być zbywany.
Ta nagła zmiana tematu nieszczególnie go dotknęła, zwłaszcza iż temat spadł na jego osobę, a nie ukrywał, że lubił kiedy się o nim mówiło. Domyślał się też, że Simon może nie chcieć rozmawiać o tym, z jakiego powodu chce zrezygnować z dalszego życia, więc nie zamierzał naciskać. Będzie chciał, to sam o tym opowie, albo chociaż wyrazi chęć na podjęcie takowego tematu.
- Fotograf, choć jeszcze nie do końca formalnie – odparł zgodnie z prawdą, przy czym w odruchu pogładził dłonią aparat, który wcześniej przewiesił sobie na szyi. – Chociaż jednocześnie jest to też sposób na nudę, nie da się ukryć – dodał, uśmiechając się lekko. Właściwie odkąd Javier pojawił się w jego życiu, to na żadną nudę nie mógł narzekać, bo cały czas coś się działo. Ale czasem musiał po prostu oderwać się od rzeczywistości, wyjść gdzieś z aparatem i coś sfotografować, bo inaczej by oszalał.
Przyglądał się teraz mężczyźnie bez skrępowania, wypalając swojego papierosa w spokoju, następnie podniósł aparat wyżej i bez zbędnych pytań wykadrował jego twarz i zrobił mu zdjęcie.

Diego Morales pisze...

- Wierzę, sam też biorę niezłe – odparł, choć u niego nie zabrzmiało to tak żartobliwie, jak u Simona. Od leków przeciwbólowych był praktycznie uzależniony i zdarzało mu się łykać je rutynowo, zanim cokolwiek zaczynało go boleć. Swego czasu w jego domowej apteczce zalegały jeszcze opakowania z tabletkami hamującymi łaknienie, oraz ze środkami na przeczyszczającymi. Potrafił obydwa leki przyjmować w nienaturalnie dużych ilościach, kompletnie niczym się nie przejmując. Jednak to było już za nim i póki co nie zamierzał wracać do tych katorżniczych metod.
- No mam nadzieję – mruknął, na moment pochmurniejąc, ażeby zabrzmieć poważniej. – Nie wyobrażam sobie tego, żebym miał robić w życiu coś wbrew sobie, czego bym nie lubił – odpowiedział na jego stwierdzenie i rzeczywiście tak było. Przywykł już do pewnego luksusu, w jakim był chowany i skoro wyszedł z domu z przeświadczeniem, że cały świat może należeć do niego, to niby czemu nie miałby robić tego, na co ma ochotę. – A ty czym się zajmujesz? – zapytał z czystej ciekawości. Miał szczerą nadzieję, że nie zostanie za chwilę zbyty jakąś wymijającą odpowiedzią, a choć odrobinę dowie się czegoś na temat siedzącego naprzeciw faceta. Może też taką zwyczajną rozmową uda mu się odciągnąć go od dobijającej rzeczywistości i może tego właśnie potrzebował.
Zgasił niedopałek w śniegu, posyłając mężczyźnie zaczepny uśmieszek znad trzymanego aparatu.
- Niektórzy mają z tym problem, ale częściej trafiałem na miłe zaskoczenie – odparł. Wcisnął odpowiedni guzik przy wyświetlaczu, który odpowiedzialny był za podgląd zdjęć. Zerknął na widoczną na ekranie twarz i uśmiechnął się tym razem pod nosem.
- Mnie się podoba ten gość – rzucił, obracając aparat w ręce, żeby pokazać efekt swojemu towarzyszowi.

Diego Morales pisze...

Zdecydowanie nikt by go do tego nie przekonał. Z natury był człowiekiem upartym i jeśli już stwierdzał, że ma przy czymś rację, to trzymał się tego i mógł nawet godzinami debatować z kimś, kto by się z nim nie zgadzał. Przed samym sobą musiał przyznać, że ciężko było utrzymać jakąkolwiek znajomość z tak trudnym charakterem, jednak nie miał zamiaru na to narzekać. Ktoś, kto faktycznie chciał się z nim trzymać i potrafił dostrzec w nim tę lepszą stronę, którą zazwyczaj chował za maską cholernego narcyza, ten się nie zrażał i po prostu był, z czasem ucząc się, jak powinno się z nim postępować, żeby żyć w zgodzie i czasem nawet (w sytuacjach iście wyjątkowych) doprosić się jakiegoś kompromisu.
- Hej, to świetna robota – wypalił dość entuzjastycznie, gdy jednak uzyskał odpowiedź, która wcale nie była zbywająca. - Mój Javier pewnie byłby zachwycony, gdybym potrafił mu rysować jakieś fajne komiksy – zaśmiał się lekko, rozbawiony już samą myślą. – Niełatwo mi zająć czymś pięciolatka, który najchętniej spędziłby połowę dnia z laptopem na kolanach. Niestety nie ciągnie go do aparatów tak bardzo, jak ciągnęło mnie w jego wieku – mówił dalej. W zasadzie nie miał pojęcia, skąd mu się wzięło na jakieś zwierzenia i to przed kompletnie obcym facetem. Zwykle nie wywlekał swojego życia prywatnego na światło dzienne, bo i po co komu wiedzieć, jak to wszystko wygląda. Może po prostu jego podświadomość stwierdziła, że tego oto, siedzącego przed nim mężczyzny wcale nie zainteresuje to, o czym mówił i przez to nie będzie chciał też zagłębiać się w szczegóły, bo sam miał na głowie masę własnych problemów.
Szczerze ucieszyła go odpowiedź Simona, na komentarz do zdjęcia, które przed chwilą mu pokazał. Odruchowo przygryzł dolną wargę w lekkim uśmiechu i nic więcej nie mówiąc, jeszcze raz spojrzał na wyświetlacz aparatu. W duchu stwierdził tylko, że przykro byłoby jakkolwiek dowiedzieć się o śmierci takiej ciekawej osoby, jaką bez wątpienia musiał być Simon. Na nudziarza nie wyglądał, co zresztą i tak nie pasowałoby do wizerunku pana komiksiarza. On po prostu musiał przeżywać jakieś chwilowe załamanie i stąd ten głupi pomysł z wejściem na dach. I całe szczęście Diego zerwał się z tej uczelni wcześniej i wylądował w tym samym miejscu w porę. Kto, jak kto, ale akurat on w zrządzenia losu wierzył, jak również w wiele innych, niekoniecznie racjonalnie brzmiących rzeczy.
- Co ty na to, żeby zejść stąd i pójść na jakąś kawę? - zapytał nagle, odrywając wzrok od aparatu i na nowo skupiając go na mężczyźnie. Chciał go odciągnąć z tego miejsca i zająć jakkolwiek, by przestał myśleć o tym, co złe.

Diego Morales pisze...

Diego jakoś nieszczególnie przepadał za dziećmi. Nigdy nie wiedział, co powinien robić, żeby przykładowo zabawić takiego małego człowieczka. Dlatego zwykle starał się unikać sytuacji, w których choć na chwilę musiał zostać z jakimś dzieciakiem… i tak do czasu, aż przeznaczenie się go nie uczepiło i nie zrzuciło na jego barki ogromnej odpowiedzialności, związanej z posiadaniem własnego potomka. Pierwsze tygodnie z myślą, że od tamtej pory wszystko miało wyglądać już zupełnie inaczej, były cholernie ciężkie. Jednak matka Moralesa okazała się być niezastąpionym wsparciem w tej sytuacji. Wraz ze swoją partnerką oferowała synowi, że Javier może zostać już u nich na stałe i pewnie gdyby zaproponowały mu to wcześniej, w dzień kiedy dowiedział się, że właściwie to od około czterech lat jest ojcem, pewnie by na to przystał i uciekłby z powrotem do Anglii, do swojego wciąż niepoukładanego życia. Jednak zdążył się już jakoś zżyć z tym dzieciakiem i wziął go z sobą, tak jak obiecał swojej umierającej, dawnej przyjaciółce, matce chłopca. To nic, że wciąż wydawało mu się, że w ojcowaniu będzie beznadziejny, bo nie mógł czerpać w jakiegokolwiek wzorca, skoro sam wychowywany był w dużej mierze przez kobiety. Jego były facet bardzo mu pomógł, bo gdy tylko miał trochę wolnego czasu, to zabierał Javiera na długie spacery, uczył gry w piłkę, lub po prostu siadał z nim i rozmawiał, nieźle kalecząc przy tym język hiszpański. I tak było w porządku, jednak nagle musiało tego zabraknąć, bo facet gdzieś zniknął i to bez słowa. W umyśle Moralesa wszystko po prostu runęło, choć w rzeczywistości świat wcale nie stanął w miejscu. I zamiast popełnić największą głupotę w życiu, przykładowo wdrapując się na dach losowo wybranego budynku, po to by się z niego rzucić, on wziął dzieciaka pod pachę i uciekł do rodzinnego domu w Hiszpanii, żeby tam wyżalić się matce, ogarnąć się względnie i wrócić po czasie do Murine. Ale przecież nie opowie tego wszystkiego Simonowi tu i teraz. Historia do najprzyjemniejszych nie należała, bo jakkolwiek by jej nie opowiedział, to i tak było w niej więcej rozczarowań, żalu i nieporozumień, niż cholernego szczęścia.
- Tak, syn – wypowiedział krótko z uśmiechem. – Wpadka, ale to nie zmienia faktu, że nic lepszego nie mogło mi się w życiu trafić. – dodał, w międzyczasie przewijając zdjęcia, które trzymał w aparacie. Kiedy natrafił na to, na którym uwiecznił chłopca podczas zabawy z kotem, pokazał je mężczyźnie.
Również podniósł się z gzymsu, odruchowo otrzepując swój płaszcz w okolicy tyłka i zaśmiał się mimowolnie, słysząc to co mówił do niego Simon.
- Miałbym wyrzuty, nawet gdybym wyszedł z uczelni później, albo po prostu gdyby nie trafił we mnie pomysł wejścia tutaj, przez co nikt by ciebie nie zagadał i w końcu byś się ześlizgnął – mówił z uśmiechem, choć cała ta wizja do wesołych i przyjemnych nie należała. – Tak więc idźmy, zanim się jeszcze rozmyślisz!

Diego Morales pisze...

- Wierzę. Cztery lata już miał, jak się w ogóle dowiedziałem, że jestem ojcem – powiedział, bo nie czuł potrzeby, żeby ten fakt ukrywać. - Tak więc komedia, albo dramat. Zależy jak na to spojrzeć – dodał, zdobywając się na lekki uśmiech. Ta historia naprawdę nie zaliczała się do tych najszczęśliwszych, bo zwykle kiedy ktoś w takowej musi pożegnać się z życiem, to całkowicie zmienia się patrzenie na całość.
Javier również nie należał do szczególnie rozkrzyczanych dzieciaków. Zazwyczaj był wesoły i wszędzie go było pełno. Rozpieszczony do granic możliwości jednak nie był, bo całe szczęście w miarę szybko został zabrany od matki Moralesa, a ta kobieta potrafiła rozpuścić każdego dzieciaka i co gorsza nie widziała w tym nic złego…
Ten uśmiech nie został przez Diego przeoczony, wręcz przeciwnie, nawet na niego odpowiedział własnym. Cieszył się w duchu, że nie spotkał się z odmową, inaczej zignorowałby fakt, że od ciągłego siedzenia w miejscu robi mu się zimno i spędziłby z Simonem tyle czasu ile miałby go w zanadrzu. Pewnie ruszyłby się dopiero wtedy, kiedy faktycznie byłby do tego zmuszony, czyli w porę kiedy powinien odebrać dziecko z przedszkola. I najpewniej przez całą drogę myślałby dalej o tym facecie i wpierałby sobie, że może jednak zmienił zdanie, zszedł z dachu po ludzku i wrócił do domu. Nie poznawał siebie momentami, bo nigdy nie miał jakichś zapędów altruistycznych, a już tym bardziej nie wobec obcych ludzi. Może coś mu się odmieniło po tych wszystkich niezbyt sympatycznych przeżyciach z innymi, choć jeśliby spojrzeć na to z czysto psychologicznym podejściem, to raczej powinien zamknąć się na ludzi jeszcze bardziej, niż dotychczas, a nie lgnąć i nieść jakąkolwiek pomoc, przejmować się i marnować swój cenny czas.
Schodząc ostrożnie po schodach, odwrócił się jeszcze na chwilę, po to żeby pstryknąć jeszcze jedno zdjęcie, skoro już miał aparat na wierzchu. Skoro poprzednio Simon nie zgłaszał sprzeciwu, to Morales nad niczym więcej się już nie zastanawiał, a zdjęcie niedoszłego, przystojnego samobójcy na pewno zostanie wywołane i wywieszone na ścianie w sypialni, w otoczeniu innych, przeróżnych fotografii.
- Nie wiem, możemy iść tu, skoro właściwie jesteśmy tak blisko i aż się prosi o to, żebyśmy weszli – odparł, mając na myśli tę kawiarnię, do której zajrzał tuż przed wejściem na dach.

Diego Morales pisze...

Dawniej trzymał ludzi na dystans tylko i wyłącznie z obawy, że jeśli zaufa i będzie oddany konkretnej osobie, to prędzej, czy później zostanie kopnięty w cztery litery. I wprawdzie na nikim nie przejechał się jeszcze w ten sposób, a lęk przed takim odrzuceniem wciąż narastał. Później oczywiście coś w nim pękło, ktoś się pojawił i coś się zmieniło, ale nie wpłynęło to na niego aż tak bardzo, żeby zaraz robić z siebie altruistę.
Prędzej miałby do siebie samego żal o to, że nie mógł nic więcej zdziałać, przez brak pomysłu chociażby, albo możliwości, niż o to że faktycznie poświęcał swój czas wolny. Może nawet czułby się winien temu, że facet jednak zdecydował się skoczyć z tego dachu, jeśli tak by się stało oczywiście. I po prostu wpierałby sobie do głowy, że jest cholernie beznadziejny, skoro jakkolwiek nie mógł temu zaradzić.
Słuchał z uwagą tej całej wizji Simona i zaśmiewał się pod nosem, pomimo świadomości, że przecież nieraz życie mogło go postawić w takiej właśnie sytuacji. Wtedy raczej nie byłoby mu do śmiechu, bo zwyczajnie zapomniałby jak się oddycha, ale to już swoją drogą. Często zdarzało mu się robić zdjęcia kompletnie obcym osobom i nieistotne już, czy zaczepiał kogoś i pytał o pozwolenie, czy fotografował z ukrycia. Nie zwykł siadać w domu przed telewizorem (chociaż takowy wisiał u niego w salonie i był naprawdę pokaźnych rozmiarów) po to, żeby obejrzeć wiadomości z kraju, czy chociażby z miasta, więc nie mógł wiedzieć czyja twarz uwieczniona na zdjęciu, które widniało na ścianie, bądź zajmowało miejsce w jednym z kartonów, mogła należeć do rzeczonego zabójcy, ofiary, czy kogokolwiek innego, kogo Simon mógł mu przytoczyć.
- Chyba też bym zwariował, gdyby nagle się okazało, że sobie obwieszam ścianę seryjnymi mordercami. Jak wrócę do domu, to chyba przetrzepię Internet i wyszukam wszystkich złapanych i biegających po świecie psychopatów i porównam sobie z moimi zdjęciami – mówił z przejęciem. Myśl o tym zaczynała stawać się przerażająca, dlatego postarał się zbyć ją śmiechem, kiedy wchodził do kawiarni.
Wcześniej stwierdził, że nie ma czasu na to, żeby przyjrzeć się wnętrzu, bo już goniła go jego własna wizja co do nowych fotografii. Tak więc jedyne, co wiedział o tym miejscu to, to że kawę sprzedawali tutaj dobrą. Złożył zamówienie na dwie kawy i zapłacił z góry za obydwie, po czym skierował się do jednego ze stolików przy oknie. Przewiesił płaszcz na oparciu ładnie zdobionego krzesła i nim usiadł, sprawdził jeszcze godzinę w telefonie, chcąc się upewnić ile czasu mu jeszcze pozostało do odebrania Javiera.

Diego Morales pisze...

- No, trochę ich mam… - przyznał, biorąc pod uwagę ścianę, jak i kilka sporych kartonów, które trzymał na strychu. Jakoś nie miał serca, by wyrzucać, lub palić własne zdjęcia, dlatego gromadził je nie wiadomo po co i wmawiał sobie, że póki nie zagraca sobie domu masą pudeł, to jest to jeszcze do przyjęcia.
Usiadł na krześle, a obok siebie na podłodze zostawił torbę z całym sprzętem, jaki zwykł z sobą nosić. Tylko ten jeden aparat wisiał mu wciąż przewieszony na szyi. Z tym, kto komu co stawia, problemów raczej nie miał. Jedynie przy swoim byłym facecie czasem się irytował, bo ten to potrafił tak strasznie się z tym obnosić i tym samym ogłaszać wszem i wobec, kto w ich związku nad kim góruje.
- Trzymam cię za słowo – odparł równie spokojnie i przypieczętował te słowa ładnym uśmiechem. – I musisz wiedzieć, że nie przyjmuję już do wiadomości tego, że jakkolwiek miałbyś mi tego danego słowa nie dotrzymać – oznajmił, odchylając się na krześle lekko i przeczesując włosy palcami. - Przy mnie trzeba uważać na to, co się mówi – zaśmiał się lekko, a chwilę później posłał uśmiech dziewczynie, która przyniosła ich zamówienie. Tak więc postawiła na stoliku dwie filiżanki, łyżeczki, cukiernicę i mały dzbanek z mlekiem, po czym odeszła, również uśmiechając się uroczo.
- I przy przeszukiwaniu Internetu i porównywaniu zdjęć też będziesz mógł mi pomóc! – wypalił znienacka, skoro wpadł na tak genialny pomysł. Raz, że nie będzie musiał grzebać w tym wszystkim samodzielnie i gdyby faktycznie miał już coś znaleźć, to pewnie nie ogarnęłaby go aż tak wielka panika, jak gdyby miał być sam… a dwa, że może tym sposobem uda mu się choć odrobinę jeszcze wydłużyć życie, siedzącego naprzeciw faceta. Najlepiej byłoby, gdyby udało mu się odwlec go od pomysłu samobójstwa tak do końca… no cóż, o kolejnych punktach zaczepienia będzie myśleć później, o ile te dwa (kolejna kawa i zdjęcia) w ogóle wypalą. – Co myślisz, mógłbyś? – dopytał, żeby się upewnić.

Diego Morales pisze...

Diego nieczęsto zaglądał do tych wszystkich, zgromadzonych pudeł, bo faktycznie było tego wszystkiego tyle, że w jeden dzień nie zdążyłby przejrzeć całości. Jednak miał jedno, mniejsze pudełko, które trzymał pod łóżkiem i do niego zdarzało mu się sięgać co jakiś czas, kiedy czuł taką potrzebę. Trzymał tam trochę wspomnień z rodzinnego kraju i nie potrafił się z nimi rozstać, stąd ten swego rodzaju pamiętnik w takiej, a nie innej formie,
- To był podstęp, teraz będziesz już wiedział – odparł, mrugając do niego w zaczepny sposób. Nie zamierzał wnikać w to, kiedy też miał nadejść dzień, w którym mężczyzna zaprosi go na tę kawę. Ważne, by w ogóle nadszedł. Nie chciał robić z siebie jakiegoś cholernego bohatera i maniaka w jednym, którego najważniejszym celem byłoby utrzymywanie faceta przy życiu, najpewniej wbrew jego woli. To byłoby nie w porządku i musiałby być niezłym hipokrytą, skoro on sam nie życzył sobie, by w jego chorobę ktokolwiek miał wtykać swój nos i próbował ingerować. I chyba każdy chodzący po świecie człowiek miał coś takiego, co miało należeć tylko i wyłącznie do niego i nieistotne, jak bardzo wyniszczającym i niezdrowym miało się to coś okazać.
- Zdaję sobie z tego sprawę – odpowiedział, w ogóle się tym faktem nie przejmując. – To nawet lepiej, jeśli rozłożymy to sobie na parę dni – dopowiedział, już uruchamiając swoją wyobraźnię. – Ciekawe co, gdyby okazało się, że faktycznie zrobiłem kiedyś zdjęcie jakiemuś znanemu psychopacie – wypowiedział na głos pierwszą myśl, która wpadła mu do głowy i ponowił uśmiech chwilę później, dostrzegając to, że dokładnie taką samą kawę zwykli obaj pijać. Czarną i bez cukru czyli. Jednak nie skomentował tego, bo i tak miał już wrażenie, że zagaduje Simona niepotrzebnie. Tak więc zamiast mówić cokolwiek, po prostu upił ostrożnie kilka łyków ze swojej filiżanki.

Diego Morales pisze...

- Dokładnie tak. A że to tobie wpadł do głowy ten cały pomysł z seryjnymi mordercami, to automatycznie jesteś już za to trochę odpowiedzialny – odpowiedział, stawiając filiżankę na stoliku.
- Przestań… podobno nie zależało ci na tym, żeby mnie przestraszyć – wypowiedział z niejakim wyrzutem. Wolał nie zastanawiać się nad słowami Simona, zwłaszcza że gdyby głębiej się nad tym zastanowić, to całość mogłaby okazać się przerażająco sensowna. Przecież facet nie musiał mieć od razu mieć na czole wyraźnego napisu, że jest psychopatą i lubi wyrzucać poćwiartowane zwłoki do rzeki. Z powodzeniem mógł wyglądać tak, jak siedzący naprzeciw niego mężczyzna, uśmiechać się tak ładnie, jak to on potrafił i mordować ludzi znienacka, a później pozbywać się ciał… nie było też jakoś odgórnie przyjęte, że takiego zwyrodnialca nie mogłyby kiedyś dopaść jakieś wyrzuty sumienia i przez to postanowiłby ukrócić swoje życie… nie, to stanowczo zaczynało się robić przerażająco realne.
U Moralesa to było dość powszechne zjawisko, że spraszał do swojego domu wielu, czasem nawet kompletnie nieznajomych ludzi. Zwykle odbywało się to w postaci imprezy, gdzie informował o takowej grono najbliższych znajomych, ci z kolei zapraszali swoich i jeszcze ci średnio kojarzeni czasem przychodzili z kimś od siebie. Tak to działało i Diego wcale nie widział w tym niczego złego, skoro im więcej ludzi się zjawiało, tym lepsza zabawa była. Zwłaszcza już, kiedy dom i jego wnętrze pozostawało niemalże nienaruszone i kilka osób zostawało na noc i z własnej woli pomagało wszystko ogarnąć nad ranem. Oczywiście teraz, gdy oprócz niego w domu był jeszcze mały Javier, przestał organizować tak wielkie imprezy. Dawniej mógł sobie na coś takiego pozwolić, nie bacząc na konsekwencje, natomiast teraz już nie, co nie znaczyło przecież, że od czasu do czasu nie mógł się u niego pojawić ktoś zaczepiony na uczelni, czy ulicy nawet. Otwarty był na ludzi w pewnym sensie, a jeżeli udawało mu się znaleźć jakąś naprawdę ciekawą twarz i dobrze mu się z taką osobą rozmawiało, to zapraszał ją do siebie, żeby robić zdjęcia.
- No, raczej nie powinieneś więcej robić takich psikusów mojej psychice – zaśmiał się mimo wszystko i również spojrzał na widok za oknem.

Diego Morales pisze...

- No patrzcie, jaki żartowniś mi się trafił – mruknął, z udawanym wyrzutem, mrużąc oczy zabawnie, kiedy patrzył na swojego rozmówcę. – Doprawdy, aż tak zabawny jestem? – uniósł brew odruchowo, jednak roześmiał się lekko po chwili.
Domyślał się, że komuś kto ma z sobą tak wielki problem, który rozwiązać mógłby jedynie posuwając się do samobójstwa, ciężko będzie się jakkolwiek do czegoś zobowiązać, choćby z racji tego że nie może przewidzieć tego, co przyniesie nowy dzień i czy w ogóle dla niego nadejdzie. Jednak chciał jakoś na to wpłynąć, chociażby właśnie takim niezobowiązującym spotkaniem i pójściem na kawę, czy grzebaniem w starych zdjęciach. Cokolwiek, naprawdę. A nuż, w głowie faceta coś się zadzieje, zacznie inaczej postrzegać świat, może stwierdzi, że dobrze jest móc budzić się każdego, kolejnego dnia i stawiać czoła życiu. Przecież wszystko się mogło zdarzyć, Morales o tym wiedział, stąd nagle tyle w nim samozaparcia, wiary w siłę przekonywania i chęci bycia po prostu potrzebnym. Zdarzało mu się zaskakiwać samego siebie i właśnie teraz go coś takiego dopadło, ale to wcale nie było demotywujące, a wręcz przeciwnie.
- Sugerujesz, że słowa wypowiadane przez kogoś, kto sobie wątpi we własne istnienie, tracą na ważności? – tym razem już nie było mu szczególnie do śmiechu. Zapytał spokojnie, pomimo tego, iż takie tematy na ogół były dla niego dosyć drażliwe. – Bo ja tak nie uważam – dodał dla jasności, po czym również uciekł spojrzeniem do własnej filiżanki. I rzeczywiście tak było, bo wolałby usiąść i wysłuchać takiego człowieka, będąc święcie przekonanym o tym, iż ktoś taki musi mieć wiele sensownych rzeczy do powiedzenia, niż pobiec na kolejną imprezę i ogłupiać się przy głośnej muzyce i ludziach, którzy spijając się do nieprzytomności, mawiali że tyk sposobem korzystają z życia w stu procentach.
- Za chwilę będę musiał iść po Javiera – oznajmił. – Musimy się wymienić numerami, jeśli mamy się jeszcze kiedykolwiek zobaczyć, a serio przyda mi się pomoc przy tych zdjęciach – wypowiedział po chwili, patrząc już na Simona i uśmiechając się lekko.

Kissanpentu pisze...

[Przeglądałam sobie bloga i okazało się, że niewiele osób tutaj żyje. Czyżbym miała żałować dołączenia tutaj?
Mogę liczyć na jakiś wątek, żeby poznać panujące tutaj zasady? c:
~Margaret]

Diego Morales pisze...

- A ty za to jesteś przeokropny – odpowiedział, na krótką chwilę bardzo wiarygodnie udając oburzenie. Za stary był na wytykanie języka, ale z chęcią by to zrobił, gdyby zaraz ponownie się nie roześmiał.
Z czyjąś bezsilnością dało się coś zrobić. Tego akurat był w stu procentach pewien, ponieważ sam z identycznym stanem nie potrafił nic zdziałać, a wystarczyło, że w jego życiu pojawił się ktoś, kto po prostu to wszystko udźwignął za niego. Tak więc jeżeli Simon nie miał siły, ani ochoty walczyć z tym w żaden sposób, to potrzebna mu była druga osoba, to wszystko.
Wywlekanie w tej chwili swoich zdań na temat samobójców, zdecydowanie nie byłoby na miejscu. Nie po to Diego ściągał faceta z dachu i kazał towarzyszyć przy kawie, żeby teraz mieli się rozwodzić nad tym niezbyt przyjemnym tematem. On chociaż na tę chwilę miał o wszystkim zapomnieć, taki przynajmniej był plan. Dlatego Morales sam już odpuścił i postanowił nie ciągnąć dalej, pomimo ogromnej ochoty wyrażenia własnego zdania. Jak widać, potrafił się powstrzymać, kiedy wymagała tego sytuacja.
Szczery uśmiech wstąpił na jego usta, w chwili gdy Simon wyciągnął do niego swój telefon. Ucieszył się bardzo, że jednak nie został przez mężczyznę zbyty. A to już mogło znaczyć, że coś swoją obecnością zdziałał… no dobra, po prostu potrzebował w to wierzyć, jakkolwiek inaczej by nie było. Wziął komórkę do ręki i wystukał własny numer z pamięci, po czym wcisnął zieloną słuchawkę, ot tak, czysto asekuracyjnie. Był spokojniejszy, kiedy w kieszeni poczuł wibrację swojego telefonu, wtedy zerknął na swojego towarzysza, posyłając mu niewinny uśmieszek. Nie to, żeby zaraz nie wierzył, że Simon się do niego nie odezwie… dobra. Nic nie mógł zrobić z tym, że był urodzonym niedowiarkiem, potrzebował cholernych zapewnień niemalże w każdej dziedzinie i bał się wielkich słów, które mogłyby być od tak rzucone na wiatr. Zapisał mu swój numer w jego telefonie, następnie położył go na stoliku i przesunął w stronę Simona. Ponowił uśmiech, z trudem powstrzymując rozbawienie i podniósł się z miejsca, by włożyć na siebie płaszcz. Nie zapisał się zwyczajnie, bo jego numer widniał tam już pod kawa, zdjęcia – jeżeli zapamiętałeś imię, to może coś z tego będzie.
- Jeśli dobrze poszukasz, to znajdziesz – rzucił tylko, przewieszając sobie torbę na ramieniu. - I wtedy czekam na odzew, tak? – mówiąc to, pochylił się nad stolikiem, żeby móc spojrzeć w oczy mężczyzny. – Do usłyszenia – powiedział na odchodnym i skierował się do wyjścia z kawiarni.

Unknown pisze...

[Cześć :) Może wątek? Skoro Simon chce się nauczyć rosyjskiego, a Maeve mówi tym językiem, to może oprzemy coś na tym?]

Diego Morales pisze...

Każdego dnia musiał wykazać się wyjątkową cierpliwością, której jednak zdecydowanie mu brakowało. Jednak udało mu się przemówić do samego siebie i postanowić, że da facet0wi trochę czasu i nie będzie się wtrącać. Wyznaczył sobie tydzień. Cały, cholernie dłużący się tydzień na to, by Simon zechciał znaleźć jego numer telefonu w spisie kontaktów i żeby wreszcie się odezwał, chociażby z informacją, że ma się dobrze, ale jeszcze nie na tyle, by móc ustawić się na to grzebanie w zdjęciach. Zrozumiałby to i ponownie zmusiłby się do czekania na kolejny odzew, no trudno. Tymczasem nie otrzymał żadnego połączenia, ani nawet głupiej wiadomości, a spokojnie zdążyło upłynąć już aż sześć dni, odkąd widzieli się po raz pierwszy. Podświadomie przeczuwał coś niedobrego, choć wiedział, że niczego nie może być pewien, skoro praktycznie wcale faceta nie znał. Wiedział o nim jedynie tyle, że rysuje, jest cholernie przystojny i nie wiedzieć czemu zależy mu na samobójstwie. Nie jemu było to oceniać, dlatego każdego dnia starał się odpychać od siebie wszelkie najczarniejsze scenariusze i tę myśl o słabości Simona, która jednak wciąż powracała nieproszona i mąciła mu w głowie. Mimo wszystko próbował trzymać się dzielnie swojego postanowienia i dotrzymał aż sześciu dni bez odzewu, po czym po prostu wymiękł i chwycił za telefon, by rozłożyć się w stercie poduszek na strychu i wreszcie zadzwonić. Złapał się na tym, że po raz pierwszy w życiu martwił się o kogoś, z kim w żaden sposób nie był blisko. Do tej pory na jakąkolwiek troskę z jego strony zasługiwali jedynie przyjaciele i rodzina, bez żadnych wyjątków, dlatego zaskoczył tym samego siebie, ale nie zamierzał w tej chwili tego zgłębiać, bo mężczyzna odebrał połączenie.
- Czyżbym pana obudził? – zapytał na dzień dobry, gdyż sądząc po ściszonym głosie Simona i tym, jak bardzo był on zachrypnięty, to musiał wyrwać go z naprawdę głębokiego snu. – Nie miałem zamiaru brać pod uwagę żadnych odmów co do tego spotkania, ale znając siebie pewnie bym wymiękł, gdybyś do mnie przedzwonił i powiedział mi, że się na to nie czujesz, albo coś w tym stylu – mówił dość szybko, jednak dość wyraźnie. – Ale że nie odezwałeś się dobrowolnie, to w tym momencie pozbywam się z siebie wszelkich pokładów empatii i żądam, żebyś się ruszył i jeszcze dziś pojawił się u mnie – kontynuował i gdyby nie to, że przez cały czas uśmiechał się do słuchawki, jak dureń, to można by uznać go za nieźle poirytowanego. W międzyczasie podał mężczyźnie swój adres i nawet mu go powtórzył, żeby nie było żadnych niedomówień w tej kwestii. – Chyba nie muszę po ciebie przychodzić i prowadzić do siebie za rękę, jak Javiera, hm? – dopytał, zaśmiewając się lekko na samo wyobrażenie sobie tej sytuacji – Właśnie, Javier koniecznie chce ciebie poznać, bo już mu powiedziałem, że zajmujesz się rysowaniem komiksów – powiedział jeszcze, skoro przypomniał sobie o tym fakcie. W zasadzie mogło to zadziałać jak niezła przynęta, ale nie zastanawiał się nad tym wcześniej.

Diego Morales pisze...

Tak, jak to sobie postanowił, wciąż starał się trzymać planu i nie pisać podświadomie żadnych, czarnych scenariuszy. Dlatego nie próbował sobie wyjaśniać tego, że facet spał w najlepsze w godzinach popołudniowych i nie odzywał się wcześniej z własnej woli. Póki co, Diego nie potrzebował wiedzieć tego, co działo się u niego w przeciągu tych sześciu, niemożliwie dłużących się dni. I całkiem możliwe, że szedł na łatwiznę, ale tak miało być bezpieczniej, bo jego wrodzona ciekawość wcale nie musiała być odbierana przez mężczyznę jako coś pozytywnego, a wręcz przeciwnie… a na tym Moralesowi nie zależało. Dlatego pożegnał się z Simonem, wcześniej zgadzając się na godzinę, którą mężczyzna wybrał na spotkanie i z nieco głupawym uśmiechem na ustach, wgapiał się jeszcze w wyświetlacz telefonu przez kilka kolejnych minut, odkąd połączenie zostało zakończone. Później oczywiście musiał wysprzątać cały dom, bo przez to wszystko nie potrafił znaleźć sobie innego, w miarę konstruktywnego i zabijającego czas zajęcia. Zabawne, że mimo wszystko wciąż przeczył temu, że nie jest pedantem.
Nie przypominał sobie, kiedy ostatnio z taką ekscytacją oczekiwał dzwonka do drzwi. Bawiło go to w jakiś niewytłumaczalny sposób, ale wciąż też dziwił się samemu sobie. Dzwonek, który rozbrzmiał nagle, okazał się w jakimś sensie zbawienny, bo dzięki niemu wszystkie niedorzeczne rozważania znalazły wreszcie ujście, lub po prostu się przymknęły.
- No cześć – rzucił na powitanie, otwierając drzwi szerzej i usunął się na bok, chcąc wpuścić mężczyznę do środka. Szczerze się cieszył, że znowu go widzi i wcale nie zamierzał przejmował się tym dość wymuszonym uśmiechem, który otrzymał na dzień dobry. Już nawet był w stanie zapomnieć o tym, że musiał dopraszać się tego spotkania, ponieważ na obecną chwilę wystarczyło mu jedynie to, iż Simon tym razem dotrzymał słowa i zjawił się na miejscu prawie punktualnie. Diego to doceniał.
Pomimo tego, iż dom Moralesa wcale nie zaliczał się do tych największych w okolicy, to wnętrze było naprawdę bardzo przestronne. Na prawo od wejścia mieścił się duży salon, z kolei naprzeciw niego nowocześnie wyposażona kuchnia i do obydwu tych pomieszczeń prowadziły ładnie ozdobione, wykute łuki w ścianach. Na piętrze, gdzie można było się dostać za pomocą schodów, które stały właściwie w centrum całego domu, znajdowała się sypialnia, pokój Javiera, oraz duża łazienka. Schody kończyły się piętro wyżej i znajdowały się tam jedne drzwi, prowadzące na strych.
Diego wykorzystał moment, w którym Simon się rozbierał, na to by umknąć do kuchni i zgarnąć z czarnego, marmurowego blatu dwie kawy, które zaparzył jakąś chwilę przed pojawieniem się gościa. Miał nadzieję miło go zaskoczyć. Obydwa napoje były równie czarne i aromatyczne, choć w smaku o wiele lepsze od tych dostępnych w okolicznych kawiarenkach.
- Wyręczam cię, widzisz? – zagadnął, pojawiając się z powrotem i podał mężczyźnie jeden kubek, posyłając mu przy tym zagadkowy uśmiech. - Dzięki temu możesz się zwinnie wymigać od tej kawy na mieście, chociaż nie ukrywam, że fajnie by było, gdybyś jednak tego nie wykorzystał w ten sposób i nie próbował się wymigać – wytłumaczył i zaraz zaśmiał się cicho i przerwał spojrzenie, obracając się przodem do schodów. – Chodź – rzucił przez ramię, ruszając naprzód by wspiąć się po stopniach na piętro. Obok pokoju Javiera nie dało się przejść niezauważonym, bo chłopiec z natury był bardzo ciekawski i gdyby w obecnej chwili nie był częściowo pochłonięty przez jakąś grę, to zapewne zbiegłby po schodach, żeby przyjrzeć się przybyszowi i poznać go, kiedy ten ledwo przekroczyłby próg domu. Teraz jedynie spojrzał znad swojej kieszonkowej konsoli i uśmiechnął się szeroko, w mig pojmując że odwiedził ich nikt inny, jak wspominany przez ojca pan komiksiarz.

Diego Morales pisze...

Że też chciało mu się jeszcze raz podchodzić do tych studiów... gdyby nie jakieś chore ambicje, to miałby teraz czas wolny dla siebie i nie musiałby ganiać po uczelni z pracami na zaliczenie, które miał do oddania akurat na dziś, czyli ostatni dzień, w którym można było to jeszcze załatwić. Jasne, że mógłby wcześniej i to o wiele, gdyby tylko nie zajmował sobie głowy tym całym Simonem. Bo przecież w temacie fotografii nigdy się nie gubił, szybko pochłaniał całą wiedzę i to we własnym zakresie, a od uczelni wymagał jedynie papieru, który potwierdziłby jego niewątpliwe kwalifikacje. Dlatego musiał się tam pojawiać, choćby sporadycznie, jak teraz i tyle. Byle tylko znów nie zawalić roku przez jakieś głupie, życiowe zawirowania.
Teraz szedł prosto do domu Simona i biegłby, gdyby tylko czuł się na siłach. Mężczyzna zgodził się odebrać Javiera z przedszkola za niego, bo sam po prostu by się z tym nie wyrobił, a był przekonany co do tego, że nie zniósłby kolejnego, nieprzychylnego spojrzenia jednej z pracownic, która musiała przesiedzieć w placówce te paręnaście minut dłużej, podczas gdy ta powinna być już zamknięta. Tak więc skorzystanie z uprzejmości Simona było naprawdę dobrym wyjściem, zwłaszcza że Javier naprawdę go lubił.
Dotarł pod kamienicę bez trudu, pomimo tego że był tutaj właściwie pierwszy raz. Wszedł do środka i wspiął się po schodach na samą górę, bo tak instruował go Simon. Następnie zadzwonił do drzwi, jednak ze zniecierpliwienia i tak zaraz pociągnął za klamkę, a że drzwi stanęły przed nim otworem, to wkroczył do środka.

Unknown pisze...

Przestąpił próg mieszkania i zamknął za sobą drzwi, od razu omiatając wnętrze wzrokiem. I jedyna myśl, jaka momentalnie mu się nasunęła, to taka że najchętniej wyrzuciłby stąd Murray'a co najmniej na pół dnia i ogarnąłby tutaj ten bajzel... i wtedy ten pojawił się przed nim tak nagle, zwisając z antresoli.
- Hej, przestraszyłeś mnie - powiedział z udawanym wyrzutem w głosie, choć rzeczywiście Simon go zaskoczył tym nagłym pojawieniem się z góry, co musiało być dość zabawne, z racji tego, że Diego raczej niczego się nie bał i rzeczywiście trudno go było jakkolwiek przestraszyć. - Świrnięty jesteś, pewnie za to Javier cię tak uwielbia - zaśmiał się, ściągając trampki z nóg i spoglądając przy tym na wciąż zwisającego głową w dół mężczyznę. Podobał mu się. Strasznie. Tyle, że czuł się z tym trochę dziwnie, bo nic nie mógł z tym zrobić, a przynajmniej tak sobie wmawiał. - Rozumiem, że dzisiaj zawalamy resztę dnia u ciebie, spider manie? - zwrócił się do niego ponownie, tym razem stając już prosto i naprzeciw zwisającej głowy, którą objął swoimi dłońmi i uśmiechnął się ładnie, unosząc brew nieznacznie. Pytanie było całkiem serio, bo chciał z nim spędzić trochę czasu po tym niezmiernie nudnym dniu na uczelni, a jakoś nie wyobrażał sobie teraz tego, by mieli się stąd zabrać i iść aż na obrzeża, gdzie mieścił się jego dom. Był na to zbyt zmęczony, bo oczywiście żył dziś na kilku kawach i paczce fajek. I choć zdawał sobie sprawę z tego całego zagrożenia, jakie czyhało na jego zdrowie i życie, to wciąż nie potrafił z tym przystopować.
Javier dopiero po dłuższej chwili, od przybycia Diego przestał wreszcie interesować się bajką, bo Simon zdawał się robić coś znacznie ciekawszego. Ruszył się więc i zbliżył do niego, żeby zaraz rozłożyć mu się na plecach i mieć z tego niezły ubaw.
- Trzymaj go, żeby nie zleciał - polecił Diego, puszczając głowę Simona, widząc jak chłopiec jest blisko krawędzi.

Unknown pisze...

- O, czyżbyś planował zrobić z mojego dziecka kucharza? - zaśmiał się lekko i zaraz przeniósł swoje spojrzenie na ucieszonego Javiera i zrobił zabawną minę, na co chłopiec głośno się roześmiał. - Chętnie popatrzę, ale zjecie sami, bo ja już jestem po jedzeniu - powiedział gładko, jak zawsze. Dawniej ciężej mówiło mu się cokolwiek w tym temacie, natomiast teraz potrafił kłamać bez zająknięcia i wypadać przy tym bardzo wiarygodnie.
Uśmiechnął się jeszcze do Simona, widząc jak ten uważa na chłopca. Szczerze nie przypuszczał, że jeszcze kiedykolwiek w życiu spotka faceta, który zainteresuje go i równocześnie będzie potrafił zabawić jego syna, dodatkowo to lubiąc... a jednak, pojawił się taki Simon i z niebywałą lekkością przebijał Tony'ego, chociażby tym, że był i raczej nie zamierzał się stąd nigdzie ruszać. No, oczywiście Diego nie chciał więcej myśleć o tym, w jakich okolicznościach się z nim poznał i wolał wmawiać sobie, że tamto chodzenie po krawędzi dachu było tylko jednorazowym, nieprzemyślanym wybrykiem, które nigdy więcej się nie powtórzy.
Schylił się lekko i wyciągnął ręce w stronę nadbiegającego Javiera, żeby zaraz podnieść go i uściskać.
- No hej, ja też chcę - jęknął w stronę Simona, który po prostu skorzystał z okazji, żeby zapalić papierosa. Też miał na to ochotę i to ogromną, pomimo tego, iż ostatniego wypalił niedługo po wyjściu z uczelni, czyli całkiem niedawno. - I mam nadzieję, że nie smrodziłeś przy nim - rzucił po chwili, tylko przez moment udając obrażonego. Bo chyba ufał temu facetowi na tyle, żeby ze spokojem powierzyć mu swojego dzieciaka.
Przeszedł się z Javierem kawałek, oglądając zagracone wnętrze, dopóki nie został zmuszony do wypuszczenia chłopca z objęć. Postawił go więc i pozwolił mu iść do Simona, a sam całkiem odruchowo zaczął składać papiery w jedną kupkę, żeby tak nie walały się po ławie i podłodze.

Unknown pisze...

Korzystając z tego, że Javier się od niego oddalił i został skutecznie zajęty przez Simona, odpalił sobie papierosa i zaciągnął się przyjemnie drażniącym dymem porządnie, a następnie przystąpił do dalszego sprzątania, ot tak z przyzwyczajenia, bo lubił porządek. I w pewnym momencie zerknął w stronę kuchni, uśmiechnął się na widok syna, który mieszał ciasto zawzięcie, raz po raz uderzając dużą łyżką o naczynie, które trzymał sobie na kolanach. A później przeniósł wzrok na Simona i od razu wyłapał spojrzeniem wyraźnie odznaczające się blizny po wewnętrznych stronach jego przedramion. Chyba nie chciał wiedzieć, jak długie one są. Wystarczyło mu to, że znikały pod materiałem rękawów, więc z pewnością biegły dalej wzdłuż, najpewniej aż do zgięć w łokciach. Zaklął w myślach na to i przez chwilę jeszcze kręcił się po mieszkaniu, składając te wszystkie papiery, które walały się dosłownie po całej powierzchni i miał przy tym wrażenie, że ich wciąż, jak na złość przybywa, pomimo tego, iż sporą ich część już poukładał i odłożył w bezpieczniejsze miejsce niż stolik, na którym wystarczyło postawić kubek z kawą, potrącić go i zalać te wszystkie prace. Wreszcie nie wytrzymał i przeszedł do kuchni, zbliżając się tym samym do zajętego czymś Simona, jednak jeszcze się nie odezwał. Po prostu stanął przy Javierze i oparł się o szafkę, na której ten siedział i bawił się ciastem w misce.
- Kiedy to zrobiłeś, co? – zadał pytanie, nie odrywając spojrzenia od jednej z rąk mężczyzny, dzięki czemu ten od razu mógł zgadnąć co też Diego miał na myśli. Zaczął analizować różne sytuacje, kojarzyć fakty i mimowolnie wrócił też do dnia, w którym czekał na odzew Murray’a i w ostateczności musiał do niego zadzwonić sam. To pewnie wtedy i tak, sam sobie na to pytanie odpowiedział, choć wolał jeszcze usłyszeć coś od Simona.

Unknown pisze...

Uniósł brew odruchowo, słysząc tą wymijającą odpowiedź od Simona. Nie musiał być wcale wielkim znawcą w temacie tych wszystkich wyskoków samobójczych i co prawda widział te blizny krótko, ale zdążył im się przyjrzeć dość dobrze, na tyle by nie dać się zwieść głupim tekstem, że to jakieś stare dzieje.
- Słuchaj, kogo jak kogo, ale mnie nie oszukasz – wypowiedział z całą powagą, na co nawet Javier zwrócił uwagę i wyraźnie zdziwił się postawą swojego ojca, jednak nie próbował wchodzić mu w słowo, tylko zaczął bawić się palcami jego dłoni, którą ten opierał się akurat blisko niego.
I w jednej chwili opuścił go cały dobry nastrój, z którym tutaj przyszedł. Bo czuł się oszukany; bo nie chciał dla Simona tego wszystkiego i naprawdę liczył na to, że tamto chodzenie po dachu facet uzna za pieprzoną pomyłkę i nie będzie próbował do tego wracać; bo przez chwilę wydawało mu się, że stał się dla Murray’a chociaż trochę istotny… i przede wszystkim, znów pojawiła się cholerna obawa o to, że straci kogoś, na kim faktycznie zaczynało mu zależeć. Nie chciał już nic więcej mówić. Wystarczyło mu to, że Simon naciągnął rękawy do samego końca, udowadniając mu tym samym to, że się tego wstydzi i faktycznie jest tam coś do ukrycia. Dlatego westchnął po prostu, odrywając od niego swoje spojrzenie, następnie musnął ustami czubek głowy Javiera i opuścił kuchnię, tylko po to, żeby się czymś zająć. Najchętniej zabrałby dzieciaka i poszedłby z nim do domu, bo zaczynał mieć tego wszystkiego zwyczajnie dość. I dosyć miał głównie samego siebie, tego że z taką łatwością dał się zakręcić praktycznie obcemu facetowi, którego jednego dnia spotkał na dachu budynku. Chociaż nie… tamten nie zrobił właściwie nic, nie wykazywał żadnej inicjatywy i to Morales, sam z siebie się nim zainteresował i mu się napraszał. Tak, właśnie za to miał do siebie żal, bo gdyby nie to, nie musiałby teraz przeżywać jakiegoś wewnętrznego zawodu i wiódłby dalej spokojny i nudny żywot. Jednak z drugiej strony nie spotkałby tak ciekawego faceta, ten pewnie skończyłby z sobą tamtego dnia… pierdolony mętlik. Aż odechciało mu się sprzątania, więc opadł na kanapę i sięgnął tylko po kilka najbliżej leżących papierów i rozłożył je sobie na szczupłych udach, żeby się im przyjrzeć.

Unknown pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Unknown pisze...

Uśmiechnął się do chłopca i pomógł mu wdrapać się na kanapę. Później mimowolnie tylko spojrzał na talerz, który wylądował przed uradowanym Javierem i pokręcił głową lekko.
- Jeśli on zje to wszystko, to pęknie… - palnął pierwsze, co przyszło mu na myśl i wcale nie wyolbrzymiał, bo jak na pięciolatka, porcja naleśników rzeczywiście była naprawdę spora. Jednak nie zrobił z tym nic, ani nic więcej nie powiedział, bo powrócił do przeglądania szkiców, byle tylko nie musieć zwracać uwagi na Simona, który zaraz pojawił się obok i to dość blisko. Rozpraszało go to, dlatego nie potrafił ignorować mężczyzny ani chwili dłużej, zwłaszcza że ten się do niego zwrócił.
- No jakby nie patrzeć, to wszystkie te piękne prace walały się po całym mieszkaniu, więc młody się pewnie już wystarczająco napatrzył, kiedy mnie nie było – mruknął, rzucając okiem na ostatni z rysunków, który również przedstawiał nagą kobietę, zupełnie jak kilka wcześniejszych, które trzymał na kolanie. Zerknął jeszcze na siedzącego obok Javiera, który do reszty pochłonięty był zajadaniem słodkich naleśników. Już na sam widok tej wielkiej porcji zrobiło mu się niedobrze, jednak nie okazał tego w żaden sposób. – A w tej chwili, to chyba jest już całkiem nieobecny – zaśmiał się lekko, sprawiając wrażenie tego, jakby zapomniał już o bliznach, które widział na rękach Simona. Jednak tak nie było i wciąż o tym myślał, tyle że póki co nie zamierzał się wtrącać. Nie uważał tematu za zakończony i wiedział, że jeszcze do niego wróci. Złożył wszystkie kartki i pochylił się lekko do przodu, żeby odłożyć je na drugi koniec stolika, a wtedy podniósł wzrok na Murray’a i uniósł brew odruchowo. – Dlaczego akurat kobiety? – zadał pytanie z czystej ciekawości. Swoją drogą uważał to za jakieś kompletne dziwactwo, skoro facet był gejem… talentu nie można było mu odmówić, zwłaszcza jeśli te, jak najbardziej świetne prace, nazywał zwyczajnymi bazgrołami, to coś faktycznie dobrego w jego mniemaniu musiało być już naprawdę wybitne i co do tego Diego nie miał wątpliwości. Nie mógł się tylko powstrzymać przed spojrzeniem na przedramiona mężczyzny, które zakryte były teraz materiałem koszuli.

Diego Morales pisze...

- Nie, naprawdę nie dałbym rady. Ale wierzę, że to majstersztyk, tak jak mówisz, bo on inaczej by się tak nie zajadał, a jest strasznie wybredny – odpowiedział, spoglądając z uśmiechem na Javiera. Z początku chciał udać, że nie usłyszał słów Simona, które odnosiły się do posiłku, który przygotował, tym bardziej iż wcześniej wyraził się raczej jasno, że jadł już poza domem. Nie lubił kłamać, jednak co do sprawy z jedzeniem niestety niemal każdorazowo musiał oszukiwać innych, żeby jakkolwiek wybrnąć.
Co do blizn, to oczywiście Diego mógł udawać przez jakiś czas, że ich nie dostrzega, jednak to nie oznaczało zaraz tego, że temat zostanie przez niego uznany za zamknięty. Znał siebie i wiedział, że w bliżej nieokreślonej przyszłości i tak do tego wróci, głównie dlatego, że ten facet nie był mu obojętny.
Przesunął się odrobinę w stronę Javiera, żeby zrobić Simonowi miejsce, w chwili gdy ten koło niego siadał. Chociaż wcale nie musiał tego robić, bo naprawdę niewiele miejsca zajmował, pomimo tego iż sam widział to nieco inaczej.
- Elena zabiłaby cię śmiechem właśnie w tym momencie - wypowiedział z całą powagą, choć na jego usta i tak wkradł się zaraz delikatny uśmieszek. – Matka – poprawił się zaraz, bo dopiero co uzmysłowił sobie to, że wcześniej nie opowiadał o niej Simonowi, więc ten nie mógł przecież znać jej z imienia. - Bo oprócz tego, że jest szalona, to jest jeszcze skończoną lesbijką i w homoseksualizmie nie widzi niczego złego – powiedział zgodnie z prawdą i przeczesał swoje poskręcane włosy palcami.
Zaśmiał się lekko na kolejne słowa Simona, a następnie odprowadził go wzrokiem do kuchni.
- Wcale bym się nie obraził, gdybyś tylko użyczył mi później prysznica – odparł z rozbawieniem i właściwie, to mówił całkiem poważnie. Nie miałby nic przeciwko temu, by Murray wreszcie się do niego zbliżył, choćby w żartach. Bo mu się podobał po prostu, a sam nie chciał wychodzić z inicjatywą głównie z obawy przed tym, że znów na własne życzenie przywiąże się do kogoś, kto okaże się być kimś dla niego niewłaściwym.
- A narysujesz kiedyś mnie? – zapytał, kiedy Simon wrócił już do salonu. Uśmiechnął się wtedy do niego ładnie i przechylił głowę lekko. – Proszę?

Diego Morales pisze...

Usłyszał słowa Simona, dotyczące jego ojca, który najprawdopodobniej musiał być homofonem, jednak nie zamierzał już ruszać tego tematu, a przynajmniej nie teraz. Bo po nich spokojnie mógł sobie snuć, że Murray zbyt ciekawych wspomnień z domu rodzinnego nie wyniósł, a o takich sprawach niekoniecznie miło się rozmawiało.
Uśmiechnął się do niego, kiedy ten z powrotem przysiadł obok.
- Akt. Tak od razu? – wypalił, mrugając do niego zalotnie i udając że wcale nie wyczuł tej ironii w tonie jego wypowiedzi. Chwilę temu puścił mimo uszu jego słowa mówiące o nocowaniu w tym mieszkaniu. Uznał to za żart, tak po prostu, ale kiedy mężczyzna wyraźnie się o to upomniał, odrobinę zbiło to Moralesa z tropu.
- Nie no, pomysł z nocowaniem raczej nie jest dobry na dzisiaj – odpowiedział w miarę szybko, żeby tylko chłopiec nie zdążył podłapać tematu i nie zaczął wiercić o to dziury w brzuchu, tak jak to miał w zwyczaju. Zaraz też wysłał go do łazienki, skoro ten chyba skończył jeść, bo bawił się sosem czekoladowym, którym umazane miał już całe ręce, buzię i nawet koszulkę, którą miał na sobie. – Cały się upieprzył, a nie mam w co go przebrać – zaczął, korzystając z chwili, kiedy Javier się oddalił. - Zresztą muszę się jeszcze wziąć za zdjęcia do zaległego projektu, a wszystko mam u siebie. No i jest jeszcze kot, który najpewniej poderżnąłby mi gardło pazurami, gdybym go dziś zostawił tak z niczym i bez uprzedzenia – wytłumaczył i to wcale nie były jakieś bzdurne wymówki, do tego żeby nie zostać tutaj, u Murraya (i z nim przede wszystkim), bo przecież chciałby i wierzył w to, że mogłoby być świetnie, jak teraz. Jednak z drugiej strony, dałoby się jakoś obejść te obowiązki, bo to wcale nie było nie do przeskoczenia. Bo w każdej chwili mógł przecież pojechać do domu, zgarnąć te najpotrzebniejsze rzeczy dla siebie i dziecka, wziąć laptopa i napełnić kotu miskę, a później wrócić do Simona. Właściwie, to nie byłoby nawet trudne i Diego o tym wiedział, skoro sobie to rozpatrzył, tyle że znów zaczął już myśleć o tym, że przecież Murray mógł sobie żartować, a wtedy wyszedłby przed nim na głupka, który dodatkowo lubi mu się naprzykrzać. Zostawił więc te myśli dla siebie i ruszył się z kanapy, żeby pójść za chłopcem i skontrolować to, jak też sobie radzi, bo jak znał Javiera, tak wiedział że ten nawet z mycia rąk potrafił sobie rozkręcić świetną zabawę i raczej przyda mu się pomoc.

Diego Morales pisze...

Zerknął na Simona, który tak nagle pojawił się w progu łazienki. Zupełnie nie spodziewał się tego pytania, które zaraz otrzymał i przez to nie potrafił nawet dostatecznie zamaskować swojego zaskoczenia.
- No… dałoby się – odpowiedział jakby na wpół przytomnie, pomimo tego, że kontaktował bardzo dobrze. Chyba nie do końca jeszcze wierzył w to, że jednak Simon też tego chciał i wcale nie żartował, a to strasznie go cieszyło, co z pewnością po chwili objawiło się na jego twarzy. – Musiałbym tylko skoczyć do siebie, zabrać parę rzeczy i nakarmić kota – dodał jeszcze, kiedy już zabrał chłopcu ręcznik i wypuścił go z łazienki. Spojrzał wtedy jeszcze raz na Simona, który nadal błądził gdzieś swoim spojrzeniem, jakby celowo próbował uniknąć spojrzenia w oczy, tym samym chcąc coś ukryć. Z odczytywaniem ludzkich zachowań Morales nie miał żadnych problemów, widział więc, że z tym całym nocowaniem chodzi pewnie o coś więcej, niż tylko o fajne spędzenie razem czasu. Ale zdecydowanie nie chciał teraz o tym myśleć, bo podświadomość podsuwała mu już nieprzyjemne wizje tego, co też mógłby z sobą zrobić Murray, gdyby miał dużo wolnego czasu.
- No to lecę w takim razie i niedługo wrócę, tak? – uśmiechnął się ładnie, w chwili gdy zbliżył się do Simona, by go wyminąć, ale wcześniej też móc spojrzeć prosto w jego oczy. I dopiero wtedy mógł wreszcie się zebrać do wyjścia, żeby wrócić tutaj możliwie jak najszybciej. Nawet nie musiał niczego tłumaczyć Javierowi, bo ten tak się czymś zajął, że w ogóle nie zwrócił na niego uwagi, kiedy już wychodził.

Diego Morales pisze...

Gdzieś po drodze złapał taksówkę, bo stwierdził że w ten sposób będzie znacznie szybciej i wygodniej dostać się do domu. Normalnie z pewnością postawiłby na długi spacer, bo lubił chodzić i zawsze wpajał sobie, że dzięki temu spala zbędne kalorie, jednak w tej sytuacji chciał już się ze wszystkim uwinąć i być z powrotem w mieszkaniu Murraya.
Tak więc do domu zajechał bez większych przeszkód, poprosił taksówkarza o to, by jeszcze nie odjeżdżał i poczekał na niego, za co później się skarcił, kiedy już wpadł do środka, bo przez pośpiech ze względu na czekającego na zewnątrz mężczyznę tylko ciężej było mu się skupić na tym, po co właściwie się tutaj zjawił. W pierwszej kolejności zadbał o to, by kocur miał swobodny dostęp do swojego jedzenia i picia, później skierował się na piętro i zaraz przypomniał sobie o tym, że musi zabrać z sobą ubrania dla Javiera i coś dla siebie, żeby móc się przebrać. Z łazienki również zgarnął najpotrzebniejsze rzeczy i wszystko wrzucił do niewielkiej torby, w której oczywiście nie mogło zabraknąć też chociaż jednego aparatu. Przez moment zastanawiał się jeszcze nad tym, czy nie zabrać laptopa, w którym miał do wykończenia jeden projekt, ale w końcu zostawił go na miejscu, dochodząc do wniosku, że chyba nic wielkiego się nie stanie, jeżeli odda go z lekkim poślizgiem.
Zgarnął z blatu paczkę papierosów i wreszcie wyszedł z domu, trzaskając za sobą drzwiami, ale ich nie zakluczając, bo tak już miał w zwyczaju. Niedługo po tym był już z powrotem pod kamienicą, w której mieściło się mieszkanie Simona. Wysiadając z auta zapłacił taksówkarzowi i skierował się do wejścia budynku, a następnie w górę schodów, jakby zupełnie intuicyjnie. Drzwi oczywiście były otwarte, więc wystarczyło je tylko pchnąć i wejść do środka.