OGŁOSZENIA

-

9 grudnia 2012

Then you have to hide your riches...

 
 



 
 
 
Vuko Vaeltaja
samotny wędrowiec bez określonej narodowości, na fińskich papierach;
syn Norweżki i Finlandczyka, wychowywany to tu, to tam, to jeszcze gdzieś indziej;
zadeklarowanie biseksualny;
najstarszy z czwórki synów;
przypadkowy poligota;
niedoszły ksiądz.
 
 
 
 
 


    Vuko to jedna z tych osobistości, które można opisać w kilku zdaniach, a jednocześnie wyprodukować wielostronicowy esej na ten sam temat. Jednak, w tym wypadku najprościej zacząć od samego początku.
    Urodził się jako Vuko Drakkeinen w Rennes na północy Francji, podczas jednej z wielu podróży jego rodziców. To byli ludzie, którzy nie potrafili usiedzieć zbyt długo w jednym miejscu, więc albo trwała ich kolejna podróż, albo mieli w planach przeprowadzkę. Żadne z dzieci nie zatrzymało ich na miejscu na dłużej, niż trzy, cztery lata. Za pierwszym razem Vuko nie zrozumiał, dlaczego zabierają się tak dużo rzeczy, jadąc gdzieś. Po prostu zasnął w samochodzie, by obudzić się w zupełnie obcym miejscu, gdzie mowa nie przypominała ani francuskiego, ani norweskiego, ani fińskiego, którymi porozumiewał się w dość ciężki do zrozumienia sposób - przeplatając słówka między sobą, okazjonalnie wtrącając coś po angielsku, bo rodzice usilnie próbowali ujednolicić jego mowę. Dopiero jak dorósł, zaczął powoli rozróżniać, po jakiemu sam mówi i rozgraniczać języki, chociaż była to mozolna droga.
    Nigdy nie miał specjalnie dobrych przyjaciół. Ot, nie zależało mu na doskonałych relacjach ze światem, gdy wciąż był świadom, że zaraz może się dowiedzieć o przeprowadzce na drugi koniec świata i nic na to nie poradzi. Nie mieli prawie żadnych mebli, wynajmowali mieszkania z wyposażeniem, a i własnych rzeczy mieli ograniczoną ilość. Wszystko po to, by wygodnie transportować i szybko się pakować. Nie dawał swojego nowego adresu nikomu, bo i go nie znał. O tym, do jakiego kraju jadą, dowiadywał się dopiero z biletu, który dostawał do ręki na lotnisku.
    Poza przeprowadzkami zwiedził sporo świata podróżami, bo rodzice skrzętnie wykorzystywali miesiące wakacji, nie wracając do domu nawet na moment. Nie czuł, jakby miał gdziekolwiek własny dom, nawet wtedy, gdy szedł na studia i dostał własnościowe mieszkanie w Oslo.
    Fakt, że jest biseksualny, dotarł do niego gdzieś pod koniec gimnazjum i początkowo ukrywał to, uważając za nieszkodliwą przypadłość - w końcu dziewczyny również mu się podobały, więc można było to stłumić, prawda? Niestety, w późniejszym czasie okazało się to nie takie łatwe, więc przestał to ukrywać. Ba, nawet rodzicom się do tego przyznał, mimo iż byli oni mocno wierzącymi katolikami i tak też go wychowywali. O dziwo, zaakceptowali to, pod warunkiem, że syn dalej będzie podążał wybraną przez nich ścieżką - zostanie księdzem. Nie miał nic przeciwko temu i tak osiadł w Oslo, na studiach teologicznych.
Właściwie, to nie wiadomo, dlaczego je rzucił, po ledwie dwóch latach. Nigdy nikomu tego nie zdradził, chociaż jedni twierdzili, że była to wina jakiejś kobiety, inni, że mężczyzny. Wtedy też rodzina go wydziedziczyła, uznając, że splamił nazwisko. Kulturalnie zmienił je, wynajął mieszkanie studentowi i wyjechał do Rennes, gdzie zaczął kolejne studia - dla odmiany, medyczne. Na nich też nie utrzymał się długo, bo po trzecim roku rzucił wszystko w cholerę i ruszył w świat, będąc w jednej, ciągłej podróży. Na piechotę, pociągami, byle tanio i daleko zajść. Okazjonalnie chwytał się jakiejś pracy, zostając przez to na nieco dłużej gdzieś, ale zaraz potem znów był w ruchu.
    I dopiero niedawno otrzymał telefon od chłopaczka, któremu wynajmuje mieszkanie. Że dostał list, wygląda na to, że z jakiejś kancelarii. Poważnie wygląda, a on otwierać nie chce. A więc przybył do Oslo, gdzie dowiedział się o śmierci dziadka i że ma stawić się na otwarciu testamentu. Udało mu się zdążyć na wyznaczony termin do Ivalo, na północy Finlandii, i nasłuchać się, jak dziadek w swojej ostatniej woli wyrzuca jego rodzicom wyrzucenie Vuko z rodziny, po czym ustanawia go dziedzicem całego swojego majątku. W tym także domu na najdalszym brzegu Murine Town, gdzie mieszkał w czasie wojny. Uznał, że może być to dobry powód, by w końcu zostać w jednym miejscu, a nie latać po świecie to tu, to tam, i sprowadził się tu. Wprawdzie okazało się, że tylko jeden pokój nadaje się to zamieszkania, a reszta to rudera, i tak jest zadowolony. A pieniądze ze spadku idealnie pokryją wydatki na remont.

 



    Jednak, cała ta opowieść nie mówi prawie nic o charakterze Vuko. Jednak, jak on sam uważa, w tym temacie nie ma wiele do powiedzenia. Jest człowiekiem spokojnym, zwyczajnym, który co prawda często przeklina, ale w myślach... Mimo wszystko wciąż wierzący, ale nie uważa, by jego orientacja była grzechem, nawet gdyby miał być z facetem. Liczy się miłość... O ile kiedykolwiek nastąpi ta prawdziwa, w którą, prawdę mówiąc, sam nie wierzy. Ciężko mu usiedzieć w jednym miejscu, ciągnie go do obcych miejsc i nowych ludzi, ba! on wręcz boi się, że nie potrafi się do nikogo ani niczego przywiązać. Że jest jak jakiś ptak, który może ciągle lecieć, nie wracając do gniazda nawet na chwilę. A co ciekawe, wcale go taki stan rzeczy nie cieszy, przynajmniej w tej chwili. Dlatego, chciałby kogoś mieć. Może niekoniecznie człowieka, ale na przykład psa. To już go ogranicza w przemieszczaniu się. Poza tym, nie umie pocieszać. No po prostu nie umie, nie wie co powinien zrobić w chwili, gdy komuś z jego okolicy coś się dzieje. Brak mu doświadczenia na własnym przypadku.
    Właściwie to jedyne, co jest w nim w jakiś sposób wyjątkowe, a jednocześnie równie boleśnie przeciętne, są oczy. Szare, całkowicie szare, niezależnie od sytuacji, szare. Właściwie to jasnoszare, tak, że czasem go podejrzewano o bycie ślepym, ale nie. Jedynie jest nieco bardziej wrażliwy na mocne światło... I nienawidzi wysokich temperatur, chociaż to akurat już nie jest związane z oczami. Wręcz przeciwnie, jest zimnolubny, uwielbia śnieg i tak naprawdę, mógłby się nie ruszać z koła podbiegunowego. Ale Anglia też nie jest taka zła.

 



Inne:
- pracuje jako korepetytor z języków, jak skończy remont ma nadzieję na pracę w szkole językowej;
- poza językami, które zna “od zawsze” zna jeszcze m.in. hiszpański, włoski i niemiecki;
- jego przybrane nazwisko można przetłumaczyć jako wędrowiec, jego imię zaś znaczy wilk;
- jeśli komuś ewidentnie nie ufa, przedstawia się jako Ulf;
- na chwilę obecną zapuszcza włosy;
- nadmiar nerwów na obu rodzajach studiów spowodował u niego astmę, więc zdarzają mu się ataki niemile brzmącego, acz niegroźnego kaszlu;
- świetnie gotuje;
- dba o zdrowie, ale nie robi nikomu wykładów na ten temat. Chyba, że zachodzi taka konieczność;
- teoretycznie, miał być chirurgiem;






 
[Serdecznie się witamy razem z Vuko. Na wątki, powiązania, wszystko, jak najbardziej chętni, a w szczególności, jak pokręcone, zawiłe, i dramatyczne. Zaczynamy, wymyślamy, różnie bywa, zależnie od weny, ale nic nie stoi na drodze, by zapytać. Cytat z tytułu pochodzi z tej samej piosenki, co znajduje się w karcie - Hide your Riches zespołu Korpiklaani.]

22 komentarze:

Unknown pisze...

Javier spojrzał na nieznajomego przelotnie, jakby w ogóle nie zdawał sobie sprawy z możliwego zagrożenia, którego oczywiście był świadomy, skoro wciąż powtarzano mu, by z obcymi nie rozmawiać. Ten obcy w odczuciu chłopca okazał się być w porządku, jednak ta myśl pozostała nie do końca uzasadniona w tej małej główce. Zresztą mieszkał blisko i nawet, gdyby nie zdążył umknąć, to tata by go znalazł. Niewątpliwie.
- Bawię się - odpowiedział chłopiec, również używając języka angielskiego. I pomyśleć, że jeszcze rok temu jedynym językiem, w jakim można było się z nim porozumieć, był ojczysty hiszpański. Obecnie malec komunikował się niemalże swobodnie i bez potknięć w obu tych językach. - Jak się nazywasz? - zapytał po chwili, praktycznie nie odrywając się od wcześniej podjętej zabawy. Wlepił tylko bursztynowe spojrzenie swoich oczu w mężczyznę, jakby ponaglając go do udzielenia odpowiedzi.
No nic, Javier był tylko ciekawskim świata pięciolatkiem, czasami nierozsądnym w postępowaniu i może nieco wścibskim, jak to dzieci. A do tego domu zakradał się już nie pierwszy raz, o czym jego ojciec doskonale wiedział i pomimo wyraźnych zakazów, taka mała wycieczka w wyjątkowo interesujące miejsce była wciąż zbyt atrakcyjna, by zaprzestać zapuszczania się tam i posłuchać starszego.

Unknown pisze...

Co prawda Javier nocą się tutaj nie zakradał, bo nie miał takowej możliwości, ale za dnia nic go w otoczeniu tego podniszczonego domu nie przerażało. Zresztą zdążył już polubić takie klimaty, bo w domu często wspinał się na strych i szperał po regałach z książkami, w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Najbardziej lubił dwie z największych ksiąg, jakie jego ojciec trzymał tam na górze, gdzie zazwyczaj spędzał czas w samotności. Napisy na okładkach mówiły, że są to książki o świadomym śnie, co chłopcu niewiele to rozjaśniało, ale było tam bardzo dużo dziwnych, do niczego niepodobnych obrazków i oglądanie ich pochłaniało wiele czasu, a o to przecież chodziło. Tak więc Javier często rozsiadał się w stercie poduszek, rozrzuconych na poddaszu i najzwyczajniej w świecie oglądał rysunki, od czasu do czasu skupiając swoją uwagę na znajomych słowach, które łatwe były do przeczytania.
Uśmiechnął się uroczo, zadowolony z tego, iż otrzymał odpowiedź na zadane pytanie, po czym oderwał spojrzenie od twarzy Vuko i na powrót skupił się na dwóch starannie wyrzeźbionych figurkach koni, które trzymał w rączkach. Nie zdążył odpowiedzieć na pytanie, które teraz jemu zostało zadane, bo słyszał już swoje imię i to wcale nie dochodzące z daleka. Dobrze wiedział, że to Diego, że szuka go i za chwilę pewnie dostanie jakąś reprymendę, więc pokiwał tylko głową w odpowiedzi i odłożył zabawki, podnosząc się z siadu. Następnie furtka uchyliła się bardziej i oto pojawił się sam tata, który najpierw spojrzał na malca, z zamiarem powiedzenia czegoś, jednak odruchowo zamknął usta, kiedy jego spojrzenie samoistnie powiodło ku nieznajomemu mężczyźnie, siedzącemu naprzeciw dziecku.

Unknown pisze...

Moralesowi również nieszczególnie zależało na tym, by w przyszłości postarać się o własne dziecko. Właściwie nawet nie zdążył się nad tym jakkolwiek zastanowić, a w jego życiu pojawił się Javier, czteroletni już w dodatku. Ciężko było mu uwierzyć w to, że to jego własne dziecko i z początku naprawdę dziwnie było mu z nim obcować, na każdym kroku dochodząc do wniosku, że wcale się nie znają. O tym, iż są spokrewnieni na pewno mogły poświadczyć identyczne spojrzenia, dokładnie taki sam kolor tęczówek i uśmiechy. Tak, obaj uśmiechali się dokładnie tak samo. Rysami twarzy już nieco się różnili, bo coś po swojej matce malec musiał przecież odziedziczyć, jednak wciąż była to typowo hiszpańska uroda. Więc jakże wielkie było jego zdziwienie, kiedy pierwszy raz w życiu ujrzał tego małego człowieczka w swojej rodzinnej willi w Barcelonie. Nim nie pojawił się w prywatnej klinice, gdzie przebywała jego dawna przyjaciółka, jak się okazało, matka chłopca, nie miał pojęcia, że to on go spłodził. Tam wszystko się wyjaśniło, dziewczyna miała umrzeć, a jej ostatnią wolą było, by Morales wziął odpowiedzialność za dziecko i zabrał je ze sobą, spod tymczasowej opieki jego własnej matki i jej partnerki. Wszystko tak bardzo pokręcone, jak całe życie Diego, od samych narodzin.
A teraz stał w przejściu i obserwował nieznanego mu dotąd mężczyznę, który podnosił się do pionu. Nie był aż tak bardzo zapobiegliwy, by podejrzewać go zaraz o to, by miał wyrządzić jakąkolwiek krzywdę jego synowi, jednak patrzył na niego wyczekująco, ewidentnie chcąc by pierwszy mu się przedstawił.
- Diego Morales - odpowiedział krótko, zdobywając się przy tym na lekki uśmiech. Teraz wyglądał znacznie łagodniej, niż jak jeszcze chwilę temu. - Z sąsiedztwa. A to Javier, chociaż zapewne sam zdążył cię już zamęczyć jakąś historią, wybacz za niego - dodał, gestem dłoni przywołując malca do siebie. - No już młody, zapraszam do domu - zwrócił się do niego, a gdy chłopiec przydreptał do niego posłusznie, ponownie podniósł wzrok na mężczyznę. - Nie pierwszy raz się tutaj kręci, postaram się wytłumaczyć mu wreszcie, że teraz nie wolno mu tutaj przychodzić.

Unknown pisze...

- Nie sądziłem, że ktoś tutaj jeszcze zechce zamieszkać. Dom nadawał się do wyburzenia już zanim przeprowadziłem się do Murine, ale nikt nie wyraził na to pozwolenia - powiedział, mimowolnie przenosząc spojrzenie na budynek. - Trochę sobie fotografuję, jest to takie moje małe hobby i przyznam, że ten dom był jednym z pierwszych obiektów, jakie uwieczniłem tutaj na zdjęciach - dodał po chwili, ponawiając uśmiech. Nie miał pojęcia, dlaczego jeszcze tutaj stał, zamiast podziękować i przeprosić raz jeszcze za małego intruza. Przeszło mu przez myśl coś naprawdę nieskończenie głupiego, za co momentalnie skarcił się w duchu i z niekontrolowanym westchnieniem ułożył dłonie na drobnych ramionach, stojącego przed nim Javiera. Grał na zwłokę, cholera. Dawniej po prostu zacząłby flirtować bez większej krępacji i ukierunkowałby rozmowę tak, by niedługi czas po niej obaj wylądowali w łóżku. Teraz miał dziecko na głowie i dopiero co ledwo otrząsnął się po bardzo wyniszczającym wnętrze związku. Chociaż może jednak nie do końca się po tym ogarnął, skoro najpierw przemknęła mu myśl, że buduje się obok niego całkiem przystojny facet i... po czym automatycznie przywrócił swoje myślenie do względnego porządku, bo przypomniał sobie o swoim byłym. Już nie chodziło nawet o to, że zapewne nikt mu nie dorówna, a o głupie przeświadczenie o tym, że nieważne jak bardzo się postara i spróbuje, znów zostanie porządnie zraniony. Że tak po prostu, jednego dnia ktoś znów wyniesie się z jego życia i nie powie ani słowa. Że zostanie całkiem sam i na nowo będzie musiał ze wszystkim sobie radzić samodzielnie.
Westchnął raz jeszcze, wyrywając się z zamyślenia i właściwie to nie dochodząc do żadnego sensownego wniosku.
- Mieszkamy dosłownie obok siebie, więc jeśli będziesz czegoś potrzebować, to służę pomocą. Możesz wpaść nawet tylko po to, żeby obejrzeć te zdjęcia - przemówił jeszcze z uśmiechem i dopiero wtedy zmusił się do ruszenia z miejsca.

Unknown pisze...

- Rozumiem. Okolica jest naprawdę godna podziwu, więc to dobre posunięcie z tym, żeby odnowić dom i w nim zamieszkać - odpowiedział zgodnie z prawdą. Osobiście może i nie podróżował po całym globie, niezdecydowany gdzie wreszcie powinien osiąść na stałe, ale jego własna decyzja o wyprowadzce z domu rodzinnego niekoniecznie należała do tych dokładnie przemyślanych. Był to raczej impuls, po prostu myśl wpadła mu do głowy, zaczął pakować część swoich rzeczy, oznajmił matce że po prostu wyjeżdża i da znać, jeśli znajdzie coś ciekawego i postanowi nie wracać. Na samą Anglię również padło z przypadku, podobnie było z Murine. Nie wiedzieć czemu od razu zakochał się w tym urokliwym miasteczku i nie było mowy o tym, by się stąd wynieść. Cudowny dom na obrzeżach również znalazł się bez większych problemów, więc wystarczyła ledwie jedna wiadomość do rodzicielki, aby go mieć, przy czym towarzyszyło mu przemiłe poczucie tego, iż właśnie podjął jedną z pierwszych poważnych decyzji w swoim życiu, oraz że los mu sprzyja.
- Dla mnie to żaden problem, więc zajrzyj jeśli już skończysz, lub po prostu zrobisz sobie przerwę - powiedział jeszcze i uśmiechnął się znów, przez moment próbując zignorować to, że Javier ewidentnie znudzony ciągłym staniem w miejscu, ciągnie go teraz za rękę, by wyjść wreszcie na główną ścieżkę. Co prawda Diego należał do osób strasznie pedantycznych, w jego własnym domu zawsze lśniło, choć gdy ktokolwiek zwracał na to uwagę, on twierdził że właściwie to niczego szczególnego nie robi, by tę czystość utrzymać... i wracając, skoro sam uznał, że nie przeszkadzałoby mu przyjęcie kogoś, kto miałby mu zaraz wszystko ubrudzić, to tak też było i nie należało dalej się z nim licytować.
- Lecę, bo za chwilę zostanę bez ręki - zaśmiał się, spoglądając na chłopca z pełnym rozbawieniem, malującym się na twarzy. - Wiesz gdzie nas szukać - rzucił w stronę mężczyzny i opuścił teren ogrodu, uważając na to, by nie zahaczyć się o sfatygowaną przez czas furtkę.

Unknown pisze...

- Wejdź, drzwi są otwarte - oznajmił dość głośno, by zostać usłyszanym z balkonu, na którym aktualnie przebywał i dopalał papierosa. Odkąd w jego życiu (i domu) pojawił się mały Javier, starał się chociaż w lekkim stopniu ograniczyć palenie, a kiedy już naprawdę czuł, że musi zapalić, najczęściej wychodził właśnie na zewnątrz, by dzieciak nie musiał wdychać tego świństwa. Zabawne, że dawniej wcale nie odznaczał się odpowiedzialnością i nie zwracał uwagi na takie drobiazgi, jak palenie w towarzystwie osób niepalących, a nawet dzieci. Był na to kompletnie znieczulony. I wciąż pamiętał tę sytuację, kiedy został za taką nieodpowiedzialność solidnie opieprzony. Przez Tony'ego, byłego faceta. Pomimo czasu, jaki sobie dał na to, by oczyścić się ze wszystkich cholernych uczuć, jakimi go darzył, wciąż nie potrafił wymazać go z pamięci na dobre. Jego uśmiechnięta twarz, patrząca na niego z sypialnianej ściany, obwieszonej setką przeróżnych portretów i krajobrazów, również mu tego nie ułatwiała. Odczepił to zdjęcie dopiero teraz, gdy zdusił niedopałek w popielniczce i wszedł do pokoju, by zaraz zbiec po schodach na dół i przywitać swojego gościa. Zrobił to zupełnie odruchowo, wiele się nad tym nie zastanawiając, bo właściwie niewiele go kosztowało przybliżenie się do ściany, zerwanie fotografii i rzucenie jej na biurko, obok laptopa. Miał szczerą nadzieję na to, że jeśli położy ją zwróconą twarzą do dołu, to wyobrażenie o nim przestanie mu wreszcie towarzyszyć w ciągu kolejnych dni.
Javier był w swoim pokoju. Siedział w łóżku i grał w najlepsze na swojej kieszonkowej konsoli, pomimo tego iż już dawno powinien spać. Nawet donośny dźwięk dzwonka nie był w stanie oderwać go od gry, na co Diego zareagował tylko cichym śmiechem. Pokonał schody i przywitał mężczyznę przemiłym uśmiechem.
- Witaj w moim małym królestwie - zaśmiał się, gestem dłoni wskazując na pięknie zdobione przejście do salonu, czyli na prawo od wejścia. Na wprost znajdowały się schody, a po przeciwnej stronie od salonu, przez identyczne przejście widać było nowocześnie wyposażoną kuchnię. Tu, na parterze nie było żadnych drzwi (poza wejściowymi oczywiście), bo tak też było ciekawiej według samego gospodarza.

Unknown pisze...

Przekroczył próg salonu tuż za swoim gościem, przytakując jego stwierdzeniu kiwając głową z uśmiechem. Osobiście uważał, że dla każdego z osobna, dom powinien stanowić właśnie takie małe królestwo i to wcale niezależnie od wyglądu. Jego dom do największych w okolicy nie należał, a był dla niego wszystkim. Z kolei rodzinną willę w Barcelonie, można by śmiało nazwać pałacem, a jednak w oczach Moralesa wcale takim nie był, bo zwyczajnie nie czuł się w nim najlepiej. Czuł się tam dobrze, tylko kiedy zjawiał się niespodziewanie w odwiedziny. Wtedy było w porządku, bo nie towarzyszyło mu przekonanie o tym, że będzie tu trzymany wbrew własnej woli i wiedział, że w każdej chwili będzie mógł wrócić do siebie.
Salon był sporym pomieszczeniem i chyba największym, w stosunku do reszty w tym domu. Nie panował w nim jednak przepych, nie było tu wiele mebli, bo zaledwie barek, wyposażony w ogrom różnych alkoholi, duży płaski telewizor i niewielka szklana ława, otoczona czarnym, skórzanym kompletem wypoczynkowym. I właściwie to sofa, wraz z fotelami najbardziej przykuwały spojrzenie i w jakiś sposób nawet ciekawiły, bo od czasu do czasu zostawały wymieniane na identyczny komplet, tylko w białym wydaniu. Zauważał to każdy, kto co jakiś czas odwiedzał ten dom i z pewnością już sam gubił się w tym wszystkim, jakiego koloru była kanapa, na której ostatnio siedział. Morales nie tolerował rutyny, to wszystko, a że swoją drogą bawiły go reakcje gości, to już inna sprawa.
- Rozumiem, że na dziś już koniec roboty - zwrócił się do mężczyzny, układając dłonie na oparciu fotela i spoglądając na niego uważnie. - Zanim zasypię cię setką pytań, powiedz mi jeszcze czego się napijesz? - zapytał, ponawiając uśmiech i wyprostował się, ruszając w stronę barku. - Mam zamiar bardzo dobrze poznać nowego sąsiada.

Unknown pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Unknown pisze...

Uśmiechnął się do siebie, sięgając po butelkę czerwonego wina właśnie, które swoją drogą uważał za jedno z najlepszych, jakie od czasu do czasu przywoził z sobą z Hiszpanii. W palce wolnej dłoni wziął też dwa, spore i lśniące kielichy, które ustawił na ławie kiedy tylko oddalił się od barku. Odkorkował butelkę, która właściwie była już napoczęta, następnie rozlał wino do kielichów i podał mężczyźnie jeden, rozsiadając się obok niego na sofie.
- No to na początek proponuję wypić za nowy dom, tak na szczęście i żeby jego odrestaurowywanie trwało jak najkrócej - wypowiedział, wyraźnie rozpogodzony, unosząc naczynie nieznacznie, by następnie upić z niego niewielki łyk ulubionego trunku. W tej chwili zupełnie nie przypominał kogoś, kto jeszcze nie tak dawno temu przyjął przysłowiowy nóż w plecy. Co prawda do tej pory, gdzieś w głębi serca, czuł cholerny żal do samego siebie, że przez tak długi czas, pozwalał sobie na to ślepe zakochanie i dawał niezliczenie wiele kolejnych ostatnich szans. Naprawdę chciał już na dobre zamknąć tamten trudny rozdział i rozpocząć coś nowego, co dodatkowo pozwoliłoby mu zapomnieć o wszystkim, co złe i do czego nie warto było wracać.
- I powiedz mi, gdzie ty właściwie nocujesz, skoro tam wszystko jest w totalnej rozsypce? - zadał pytanie zupełnie swobodnie, wcześniej się nad nim nie zastanawiając. I taki właśnie był Morales. Szczery do granic możliwości i ciekawski przy tym, bo z natury lubił wiedzieć wszystko. - To znaczy nie wiem, jak jest teraz, ale ostatnio kiedy tam byłem, to przykładowo samo wejście na piętro już graniczyło z cudem, bo wszystko sypało się ze starości - przyznał. - Właśnie, zdjęcia! Mam je u siebie na górze, więc jak chcesz to mogę je przynieść - przypomniał sobie wyraźnie ożywiony. Uwielbiał dzielić się z innymi swoją twórczością i swego czasu miał nawet wydzielone specjalne pomieszczenie w domu, które ogólnie miało służyć za ciemnię fotograficzną, ale spełniało się też jako mini studio, oraz galerię na popisowe dzieła. Aktualnie pokój został w pełni przerobiony dla małego Javiera, a wszystkie graty znalazły swoje miejsce na strychu.

Dust pisze...

Gdyby tylko Diego wiedział o tym, że gości właśnie kolejną osobę, która z natury nie potrafi usiedzieć dłużej w jednym miejscu, to strzeliłby sobie mentalnie w łeb. Zaraz znów zacząłby obwiniać samego siebie za to, że przywiązuje się do niewłaściwego człowieka i przez to kolejny raz będzie musiał przechodzić przez mękę. Na szczęście w tej chwili, coś podobnego nawet nie przeszło mu przez myśl, toteż w spokoju mógł oddać się chwili, popijając ulubione wino.
Namiot rozłożony w środku domu, to dopiero polowe warunki, o których Diego nawet nie mógł mieć pojęcia. Nigdy nie miał do czynienia z podobnymi warunkami i dorastał w swoistym luksusie, o co postarała się jego kochana matka. Bo skoro nie potrafiła wygospodarować swojego czasu tak, by móc spędzić choć chwilę ze swoim synkiem, to próbowała zrekompensować mu to w sposób materialny. Robiła tak od wczesnego dzieciństwa Diego, do teraz w czym zupełnie nie przeszkadzał ich ukrócony przez sporą odległość kontakt. Tak nawet było łatwiej, bo co to za sztuka przelać pieniądze z konta na konto i od czasu do czasu zamienić słowo w rozmowie przez telefon? Żadna.
- Zawsze możesz przenocować tutaj, jeśli zajdzie taka potrzeba - oznajmił w przypływie szczerości. - Tutaj pogoda zmienia się jak w kalejdoskopie, a noce nie należą do najcieplejszych, więc jakby co, to już wiesz gdzie kierować kroki - dodał z uśmiechem. Lubił czuć się potrzebny i nie chodziło o to, by zaraz wszystkim w koło nieść pomoc, tylko po prostu nie chciał pozostawać bezużyteczny, kiedy faktycznie mógł się na coś przydać.
- To może chodź ze mną. Javier już pewnie śpi, to nie będę biegać w tę i z powrotem, a pewnie będę musiał zajrzeć na strych, bo tam trzymam większość tych dawniej wykonanych zdjęć - powiedział, podnosząc się do pionu. Nim poszedł w stronę schodów, zgarnął jeszcze butelkę ze stolika, uznając iż przyda im się ona na górze.

Diego Morales pisze...

Ulewa za oknem już nie robiła na nim takiego wrażenia, jak jeszcze przeszło kilka lat temu. Zdążył przywyknąć do tego zmiennego klimatu, a z czasem nawet się w nim zakochać. W duchu ucieszył się z odpowiedzi Vuko, natomiast nie potrafiłby chyba ukryć swojego niepocieszenia, gdyby ten stanowczo mu odmówił, twierdząc że da sobie radę sam. Życie nadal nie nauczyło go tego, że ludzie czasem się po prostu sprzeciwiają i mają do tego pełne prawo... zwłaszcza po Tony'm powinien być tego świadomy, bo ten to zawsze i wszędzie musiał udowadniać, że ze wszystkim poradzi sobie sam, nawet w chwilach kiedy ewidentnie potrzebował pomocy drugiego człowieka.
Och, jakie szczęście, że Diego nie miał pojęcia o tym, co też dzieje się w głowie podążającego za nim po schodach mężczyzny. To wcale nie pomogłoby, w ogarnięciu tego niemałego już mętliku, jaki Morales sam zdążył sobie zaserwować, odkąd uświadomił sobie że będzie miał obok ciekawego sąsiada.
Zajrzał tylko do pokoju Javiera, by upewnić się że faktycznie usnął i przymknął drzwi na powrót. Po upływie roku, wreszcie zdążył już przywyknąć do tego, że w tym pomieszczeniu nie ma już ciemni fotograficznej, sprzętów, ani nic z tych rzeczy, bo wcześniej nieraz zdarzało mu się wpaść do dzieciaka z rozpędu, w przypływie jakiegoś olśnienia, przy czym albo go budził, jeśli był to środek nocy, albo został zabijany uroczym śmiechem.
Skierował się do drzwi obok i wszedł do pomieszczenia, które okazało się być niewielką sypialnią. Ściany pomalowane były tutaj na bordowy odcień, jednak niekoniecznie łatwo można było to dostrzec, z racji setek przeróżnych fotografii, porozwieszanych na ścianach. Po obu stronach łóżka znajdowało się jeszcze dwoje drzwi, z czego jedne prowadziły do małej łazienki, zaś drugie do garderoby. Na prawo od wejścia były jeszcze jedne drzwi, przez które można było wyjść na balkon.
Odstawił butelkę na biurko, dokładniej na zdjęcie które wcześniej z rozpędu odczepił ze ściany. Następnie rozejrzał się i przebiegł uważnym spojrzeniem przez większość krajobrazów i obiektów, jakie zdążył uwiecznić i trafił na ten jeden, konkretny. Wyjął fotografię spomiędzy tych przytwierdzonych i podał mężczyźnie, uśmiechając się lekko. Zdjęcie rzeczywiście przedstawiało ten mocno podniszczony przez czas dom, który wykadrowany był w taki sposób, że mógł zostać wzięty za nawiedzony, rodem z jakiegoś filmu grozy.

Diego Morales pisze...

Przyglądał się mężczyźnie, chcąc dokładnie wychwycić jego reakcję, kiedy podał mu zdjęcie domu. Najchętniej sięgnąłby aparat i uchwycił jego zaskoczoną twarz na fotografii, bo pewnie sam nie uwierzyłby w to, jak teraz wyglądał. I właśnie taka reakcja stanowiła dla Diego najwartościowszy z komplementów.
- Cieszę się, bo tak to właśnie miało wyglądać - odparł w pełni zadowolony, po czym upił parę łyków wina. Właściwie to niewiele musiał się postarać, by dom uchwycony na zdjęciu wyglądał tak niepokojąco. Z dobrym sprzętem, świetnym obiektem do fotografowania i z odrobiną umiejętności i pojmowaniem podstaw, każdy wykonałby dobre zdjęcie. Przynajmniej takiego zdania był Diego. Co prawda on ogarnął to wszystko w większości samodzielnie, z czystego zamiłowania, a na studiach tylko przypominał sobie podstawowe rzeczy i tak wyglądała jego nauka. Dlatego nieszczególnie przejął się tym, że zawalił ostatni rok, bo tak naprawdę nic go tam nie ominęło.
- Może kiedyś pokażesz mi coś swojego i wtedy sam ocenię - zaśmiał się, odbierając zdjęcie i wsuwając je pomiędzy inne. - Na górze mam więcej z twoim domem i nawet parę ujęć wnętrza, chodź pokażę ci - oznajmił i ruszył przodem, nie zapominając o butelce, którą z sobą przyniósł. Przypuszczał, że właśnie na strychu obaj zakończą tę wędrówkę, tak więc skierował się do schodów i wspiął się po nich na samą górę, by otworzyć drzwi i ukazać swoje małe królestwo.
Strych był przepełniony regałami, na których ustawione były książki, a pomiędzy nimi, na samym środku rozrzucone były dziesiątki poduszek większych i mniejszych, które zdecydowanie pełniły tutaj funkcję wypoczynkową. W rogu pomieszczenia poustawiane były statywy, oświetlenia i inne sprzęty, które wcześniej mieściły się w pokoju Javiera. No i masa kartonów, które wypełnione były zdjęciami. Ogólnie panował tutaj przyjemny klimat, czego zasługą był brak ogólnego oświetlenia, które sprytnie zostało zastąpione licznymi świeczkami, porozstawianymi w koło, gdzie tylko się dało.

Diego Morales pisze...

Zostawił butelkę przy poduszkach i przeszedł się po pomieszczeniu, odpalając kilkanaście najbliżej stojących świeczek, bo światło które odbijał widniejący na niebie księżyc, było raczej niewystarczające do przeglądania zdjęć. Od zawsze marzył o takim miejscu, które mógłby traktować jako swego rodzaju schronienie przed resztą świata. Ot, taki mały, chaotycznie urządzony azyl. Na kupno tego konkretnego domu zdecydował się właściwie po dokładnym obejrzeniu strychu, bo to właśnie on, w dość pokrętny sposób miał stanowić jego najważniejszą część. To właśnie tam, między innymi odbywały się najlepiej wspominane seanse spirytystyczne, wraz z garstką znajomych i to było w tym wszystkim najlepsze, a klimat pozostał i wciąż był wyczuwalny.
Dobrze wiedział w którym z kartonów powinien szukać tych zdjęć, ale że było tego naprawdę sporo, to oszczędził sobie trudu i trzymania Vuko w niepewności, chwytając za jego brzeg i przeciągając po podłodze, aż do sterty poduszek.
- Byłem trochę starszy od Javiera, kiedy dostałem do rąk pierwszy aparat - odpowiedział z niekrytym rozbawieniem, które wynikło z samego wspomnienia. - A tak bardziej profesjonalnie podszedłem do tego chwilę przed wyprowadzką z Barcelony - uściślił, w międzyczasie przekopując się przez dziesiątki fotografii. Część wyłożył sobie na kolana i choć nie były to jeszcze zdjęcia przedstawiające dom mężczyzny, to pokazał mu je. Większość przedstawiała właśnie piękną Barcelonę, a parę kolejnych to pospiesznie uwiecznione imprezy na jednej z dzikich plaż. Na kilku pojawiał się też Diego, zatem fotografować musiał ktoś z grupki wyraźnie rozbawionych osób.
- Patrz, jaki ze mnie gówniarz, nie miałem tam jeszcze osiemnastki - rzucił ze śmiechem, wskazując na siebie palcem. Nie był w stanie wymienić wszystkich widniejących tam osób z imienia, ale to nie było też taki istotne. Opróżnił swój kieliszek, postawił go koło siebie i korzystając z tego, że ma wolne ręce, zaczął na nowo przeglądać karton, przepełniony setką wspomnień.

Dust pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Diego Morales pisze...

Wyprostował się nieco i oderwał swoją uwagę od pudła, w chwili kiedy dotarły do niego słowa mężczyzny, a właściwie cały ich sens. Nie dało się ukryć, że cholernie go zaskoczył, bo to było przecież nie do pomyślenia, że aż tak pokręcone zbiegi okoliczności jednak się zdarzają. Wyjął zdjęcie z jego dłoni i opadł na plecy w miękkie poduszki, żeby móc lepiej i w zupełnym skupieniu przyjrzeć się wszystkim uchwyconym na fotografii twarzom.
- O cholera, ty faktycznie tam byłeś - rzucił jakby w przypływie olśnienia. Rzeczywiście poznał Vuko po oczach, bo były dość specyficzne i właściwie u nikogo jeszcze takich nie widział, a tym bardziej nie w Hiszpanii, bo tam niemalże wszyscy mieli brązowe tęczówki. Do znudzenia wręcz. Dopiero po dłuższej chwili oderwał wzrok od zdjęcia i przekręcił głowę lekko, by móc spojrzeć na swojego towarzysza. Miał niesamowicie wiele wspomnień z Barcelony, zwłaszcza z tych spontanicznych wypadów na plaże, czy do barów i klubów. Non stop przewijali się inni ludzie. I przez to, że wszelkich obrazów w głowie miał teraz masę, naprawdę ciężko było mu przykleić twarz Vuko do jakiegoś konkretnego wydarzenia. Dlatego mrużył oczy w zabawny sposób, co jakiś czas przeskakując spojrzeniem z twarzy mężczyzny, na tę widoczną na zdjęciu i myślał. Przecież musiał coś pamiętać... - Całowałem się z tobą! - wypalił nagle, przez ułamki sekund sprawiając wrażenie jakby zaskoczył tym samego siebie. - A twoi kumple byli tym widokiem wyraźnie niepocieszeni - uśmiechnął się lekko, ciesząc się z tego, że wreszcie w jego pamięci zaczęły się pojawiać jakieś konkretne przebłyski. - Ale później i tak poszedłeś z nimi, a ja wziąłem cię za totalnego heteryka, który po prostu chciał stwierdzić, jak to jest z facetem - po tych słowach roześmiał się szczerze i odrzucił fotografię za siebie, nie przejmując się tym, że zgubi się pomiędzy poduszkami. - Matko, w życiu bym nie przypuścił, że znów będziemy razem pić, w dodatku u mnie w domu - mruknął, wlepiając spojrzenie w sufit, który widział teraz idealnie na wprost siebie. - Nalej mi lepiej wina - polecił, po omacku sięgając swój kieliszek, który wcześniej zostawił obok siebie i podał go mężczyźnie.

Diego Morales pisze...

Odebrał od niego swój kieliszek i podniósł się do siadu natychmiast, by upić z niego na raz kilka większych łyków. Fajnie byłoby się teraz po prostu upić, tak jak tam, lata temu i niczym się nie przejmować. Tak, z tą myślą odsunął usta od szkła i zaśmiał się cicho, kręcąc głową mimowolnie, bo wciąż jeszcze nie potrafił ogarnąć tej całej sytuacji umysłem. Wtedy był zwykłym gówniarzem, któremu zależało jedynie na dobrej zabawie i nawet nie próbował się z tym kryć. Matka, niemal zawsze pochłonięta pisaniem kolejnych powieści nie miała czasu na to, by zainteresować się synem i tym, co wyprawiał ze znajomymi, jak i z całkiem obcymi ludźmi. Jeszcze przez jakiś czas od przeprowadzki do Anglii, Diego zachowywał się prawie identycznie, jak wcześniej, kompletnie nie zważając na możliwe konsekwencje. Przecież należało mu się od życia wszystko, co najlepsze. To były jedyne słowa, które dość często padały z ust rodzicielki i pamiętał je aż nazbyt dobrze, dlatego korzystał. Zmienił się, może nie diametralnie, ale jednak dość widocznie, w momencie kiedy pojawił się Javier. I w zasadzie to tylko przez chwilę było mu żal, że będzie musiał w dużym stopniu zrezygnować z imprezowego trybu życia, bo nagle życie zrobiło z niego tatusia, a takim jakim jego własny ojciec był względem niego, on nie chciał być dla Javiera. Dlatego przystopował. Jednak w tej chwili chyba odrzucił to odpowiedzialne postanowienie na bok, bo wraz z Vuko nieświadomie popuścił wodze fantazji i myślami powrócił do swojego dawnego życia. Gdzieś podświadomie słyszał głos mężczyzny i jego słowa, a nawet rozumiał ich sens, pomimo tego że w duchu przez większość czasu i tłumaczeń dawnego znajomego, rozwodził się nad samym sobą. To chyba nawet było zauważalne, że właściwie to nie do końca jest obecny duchem, bo ani nie patrzył na swojego rozmówcę, nie potakiwał, ani się nie śmiał jak to miał w zwyczaju. Po prostu siedział w miejscu i bawił się trzymanym w dłoni kieliszkiem, palcem wolnej bezwiednie dłoni sunąc po jego brzegu. Oprzytomniał tak nagle po niedługiej pauzie w monologu Vuko, przy czym zamrugał kilkakrotnie i ponownie opróżnił zawartość kielicha.
- Przestań pieprzyć. Nie sądzę, żebym się wtedy tym jakoś szczególnie zadręczał, albo po prostu sobie tego nie przypominam - przemówił wreszcie i z uśmiechem sięgnął po butelkę wina, by wlać sobie kolejną porcję. Tak, upicie się zdecydowanie było najlepszą opcją na tę noc.

Diego Morales pisze...

Oddał pocałunek z początku chyba bardziej instynktownie i bezwiednie, niż faktycznie z własnej woli. W pierwszej chwili nie bardzo wiedział, co też się właściwie dzieje, bo zupełnie się takiego obrotu sprawy nie spodziewał. Gdyby był zupełnie trzeźwy, pewnie zacząłby się zastanawiać, kiedy ostatnio się z kimś całował i po uświadomieniu sobie, że cholernie dawno temu, najpewniej przerwałby to szybko, z obawy że się ośmieszy. Wiadomo przecież, że każdy całuje zupełnie inaczej i człowiek z natury raczej przyzwyczaja się do sposobu, w jaki był całowany przez dłuższy czas, a kiedy to znika i nagle po długim okresie pustki, zostaje zastąpione przez kompletnie inny sposób, wtedy może być trochę dziwnie. Jednak jak widać, kilka lampek wina, opróżnionych w dość szybkim tempie załatwiło sprawę, bo podobna myśl nawet nie przemknęła przez jego głowę i również niczym się nie przejmując zaczął odwzajemniać pocałunek z większym zaangażowaniem. Wcześniej zdążył tylko odstawić kieliszek z resztką wina na podłogę, właściwie w tej chwili nie dbając o to, że mogą go potrącić, rozlać, czy zbić szkło. Teraz liczyła się jedynie niczym nieskrępowana przyjemność, płynąca z tej swego rodzaju kontynuacji dawniej przerwanego pocałunku. Nieistotne, że upłynęło tyle czasu i nieważne też, że to nie była ta plaża. Strych był chyba nawet wygodniejszą opcją, bo zamiast irytującego piasku były miękkie poduszki. Póki żadnemu z nich nie rozbłysła w podświadomości czerwona lampka ostrzegawcza, było dobrze.

Diego Morales pisze...

Z kolei lampka ostrzegawcza u Diego, chyba po prostu przestała działać. Tylko ciężko było ustalić, co było tego powodem, alkohol, czy może zwyczajny przejaw chęci do jakiegoś spontanicznego wygłupu, bo przecież zbyt długo siedział bezczynnie i był stanowczo zanadto odpowiedzialny. Albo obie te opcje w połączeniu... bardzo prawdopodobne.
Zapewne Vuko zostałby zabity śmiechem, gdyby opowiedział mu o swoich przypuszczeniach, dotyczących rzekomej kobiety z którą miał dzielić życie. Kompletnie nie widział siebie w takim typowym, chrześcijańskim związku i miał też nadzieję, że na takiego nie wygląda. Zresztą ktoś mu kiedyś wyznał, że ma aparycję skończonego geja. A później, pomimo głośnego śmiechu i tak wziął to za swego rodzaju komplement.
W chwili, gdy poczuł rozgrzaną dłoń na swojej skórze, już nawet nie myślał o tym, jak to powinien wstydzić się swojego cholernego, okropnego ciała. A przecież wypadało, bo odkąd wreszcie zdecydował się podjąć walkę z bulimią, przytył całe pięć kilogramów. To dużo i było to widoczne... dla Diego przynajmniej. Dlatego momentami czuł się ze sobą jeszcze gorzej, niż wcześniej, zanim postanowił zwalczyć pieprzone zaburzenie odżywiania. Jednak w tej chwili jakoś nie bardzo miał z tym problem, bo właściwie bez żadnych zahamowań pozwolił Vuko zdjąć z siebie koszulkę. Zanim na powrót złączyli się w tym dzikim pocałunku, mężczyzna także został pozbawiony górnej części garderoby. Następnie szczupłe ramiona Moralesa objęły go za szyję, by pociągnąć go na siebie, prosto w miękkie poduszki.

Unknown pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Unknown pisze...

Może wciąż nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo jest szczupły (tak, szczupły - nie chudy, a już na pewno nie wychudzony! takie słowa według niego wcale go nie opisywały i nie należało go również takimi określać, bo potrafił się nieźle obrazić) i choć próbował walczyć z zaburzeniem odżywiania, które zdecydowanie już dawno temu przejęło nad nim kontrolę, to nie wychodziło mu to tak dobrze, jak sobie wyobrażał. Bo to było tak, jak przykładowo z paleniem papierosów. Rzucało się na jakiś czas, a kiedy było się już zbyt pewnym zwycięstwa, cholerstwo wracało nieproszone, choć tak bardzo upragnione przez organizm. Ot, takie błędne koło.
To, że mężczyzna dotykał teraz jego ciała bez zahamowań, było dla Diego sporym, aczkolwiek miłym zaskoczeniem. Za bardzo przywykł do tego, że jego były facet raczej unikał zbytniego badania dotykiem jego skóry i wyraźnie odznaczających się pod nią kości. Odpychał go już sam widok, o czym zdarzało mu się mówić głośno i nieraz próbował brać sprawę w swoje ręce, co wcale nie okazywało się dobrym rozwiązaniem. Bo zmuszanie do jedzenia i obrażanie się na cały świat, kiedy spotyka się z odmową, wcale nie pomagało, a tylko pogarszało całe bagno, w którym i tak już tkwił.
Odruchowo wsunął palce we włosy Vuko i przygryzł jego dolną wargę w pocałunku, unosząc biodra nieco, po to by pomóc mu w zsuwaniu spodni. Faktycznie dało się je zdjąć bez rozpinania, bo jeśli wystające biodra ich nie zatrzymały, dalej schodziły już gładko. Następnie objął go w pasie jedną nogą, a palcami wolnej dłoni przesunął wzdłuż jego pleców.

Diego Morales pisze...

Gdyby mężczyzna nagle zaczął wygarniać mu to, jak bardzo jest szczupły i że czym prędzej powinien coś z tym zrobić, bo zapewne o samej kawie i fajkach nie pociągnie więcej, jak jeszcze kilka lat... to zostałby w uprzejmy sposób wyproszony. Oczywiście Diego nie brałby pod uwagę jego dobrych intencji i po prostu więcej nie dopuściłby do tego, by ich relacja kiedykolwiek możliwie się pogłębiła. Nie potrzebował w swoim życiu kolejnej osoby, która zamierzała go umoralniać.
Cały czas miał świadomość tego, że całują go zupełnie inne usta, niż te które tak kochał i wciąż pamiętał ich miękkość. Nawet, gdyby próbował wcisnąć sobie, że zamiast Vuko ma teraz przy sobie swojego byłego faceta, to i tak by mu to nie wyszło, bo obydwaj różnili się od siebie aż za bardzo. Nawet sam zarost nie drażnił skóry w znajomy sposób, bo zwyczajnie był on u pana wędrowca delikatniejszy, a nie tak szorstki jak u Tony'ego. Dodatkowo jego przydługie włosy łaskotały lekko skórę, przy każdym ruchu. Oczywiście wszystkie te zauważalne różnice nie miały najmniejszego wpływu na to, by Diego nie mógł czerpać przyjemności z zaistniałej sytuacji, oraz czuć się zrelaksowanym... choć może przy tym drugim pomogło nieco to wspaniałe wino, którego butelka stała zapewne nieopodal nich i była już niemalże pusta. Nie to, żeby od paru kieliszków miało Moralesowi zaraz szumieć w głowie. No, może trochę. W końcu alkohol przyjmowany na pusty żołądek, zawsze działał silniej i wszyscy doskonale o tym wiedzieli.
Westchnął mimowolnie przez rozchylone usta, poddając się wszelkim pieszczotom mężczyzny. Palce dłoni, które trzymał w jego włosach, przesunął gładko na kark i uśmiechnął się lekko sam do siebie, uświadamiając sobie po raz kolejny, że zachowuje się nieodpowiedzialnie. Zaprosił do siebie kompletnie nieznanego mu faceta (bo przecież jedna wspólna zabawa sprzed lat nie czyniła go zaraz kimś znajomym i godnym zaufania przede wszystkim), a teraz zamierzał się z nim pieprzyć.

Unknown pisze...

[Dzień dobry :D Chciałabym zaproponować wątek, ale moja wena obecnie siedzi w kącie i płacze, więc... czy mogę liczyć na Twoją pomoc? ]