OGŁOSZENIA

-

1 czerwca 2012

Ann Hershel opowiada (1)

Muzyka


Ogromne podziękowania dla Kota, który rąk użyczył do Samanthy,
oraz

równie wielkie podziękowania dla mojej siostry, która żywo wpisana jest w Ann.

1. Nie przegrać ze strachem to znaczy upaść i leżeć w kałuży, aż błoto nami przesiąknie, a potem wstać i mówić: widzisz, jestem brudny, lecz potrafię dalej chodzić.

Człowie­czeństwo jest to su­ma naszych de­fektów, man­ka­mentów, naszej niedos­ko­nałości, jest tym czym chce­my być, a nie pot­ra­fimy, nie możemy, nie umiemy, to jest po pros­tu dziura między ideałami a reali­zacją.                                                                              - Stanisław Lem

Hershel chodziła wzdłuż pokoju już dobrą godzinę. Od drzwi, przez całą długość dziesięcioosobowej sypialni dziewcząt, do okna, po drugiej stronie. Ręce złożone miała z tyłu, twarz zamyśloną, a oczy zamglone. Jej rutynowa czynność powoli zaczynała drażnić współlokatorki, które, kiedy tylko się je odpowiednio zdenerwowało, zmieniały się w krwiożercze demony. Ann dobrze już o tym wiedziała.
Usiadła na krześle, dłonie kładąc na kolanach i wystukując stopą nieznany jej rytm. Gdzieś w oddalli trzasnęła książka, przerywając ciszę całkowicie. Ciężkie kroki zabrzmiały po jej lewej stronie. Z wolna uniosła głowę i zamarła. Ann wiedziała kogo w Ośrodku unikać, z kim się zadawać, u kogo punktować. I bardzo dobrze zdawała sobie sprawę, co oznacza pojawienie się przed nią Samanthy Grace. Przerażające w niej było wszystko, począwszy od ubrania w stylu a'la goth, kończąc na mocnym, ciemnym makijażu, zrobionego czarną kredką i nie do końca sprawną ręką. Gdyby przyjrzeć się dziewczynie dłużej, da się zauważyć jasnobłękitne oczy i naturalnie długie rzęsy. Rumiane policzki dodawały jej uroku, zaś pulchne policzki kojarzyły się jej bardziej z aniołkiem, niżeli złowrogą dziewczyną, która teraz przed nią stała. Cisza pomiędzy nimi narastała i przedłużała się. Milczenie dodawało atmosferze wydźwięku. Ann bała się chociażby poruszyć.
- I tak ma być. - usłyszała w końcu i Samantha odwróciła się, stawiając ciężkie kroki na posadzce, a Hershel odetchnęła z ulgą.
Jeden do zera dla strachu.

Postawiła dwa pierwsze kroki na schodach opuszczonego domu i za nim jeszcze weszła do środka, słyszała już odgłosy kłótni. Zamarła na moment, nie wiedząc czy wejść do środka czy odejść jak najdalej, unikając dzięki temu wdarcia się w sam środek kłótni. Cienka rączka od worka, wypełnionego zakupami, boleśnie wbijała się w jej dłoń, przypominając o celu przyjścia tutaj. Weszła na kolejny stopień w momencie, w którym drzwi się otworzyły, chwiejąc się jeszcze bardziej w zawiasach.
- Czego tak stoisz, jak kurwa na poboczu? - warknął w jej stronę, wyrywając siatkę z zakupami i zawracając z powrotem do środka. Podreptała cichutko za nim, słowem się nawet jednym nie odzywając i wzrok wbiła w jego plecy. Widok przedstawiał się okropnie. Mężczyzna około trzydziestki, nieogolona broda i posklejane włosy były jedynie dodatkiem, ukazującym jego nędzę. Wyglądał jakby wyszedł z kanałów, brudny, nieumyty, wychudzony. Pod oczami miał wory, choć wątpiła, by były one wynikiem zmęczenia. Blada twarz i kościste ciało przypominało wyglądem kościotrupa. Usiadła w kącie, na kocach. Podkurczyła kolana, objęła je ramionami i opierając na nich brodę spoglądała na stojącą kilka kroków dalej parę. Dalej się kłócili, chleb wyrywając sobie z rąk. Mężczyzna chwycił za butelkę z wodą, uderzając nią kobietę, a ta nie pozostała mu dłużna, rzucając się w jego stronę z pięściami.
Dwa do zera dla strachu.


Sam była silna. Silniejsza od większości dziewczyn ze sierocińca. Wykorzystywała tą siłę z ogromnym uwielbieniem, zaspakajając swoje liczne zachcianki. Fascynowały ją reakcje, przeróżne. Im bardziej wyraziste i przepełnione namiętnością, prawdziwym przeżywaniem wszystkiego, tym ciekawiej.
- Widziałaś kiedyś czyjeś wnętrze...? - spytała cichym, lecz przenikliwym szpetem, prosto do ucha dziewczyny, zahaczając o nie koniuszkiem języka. Objęła na chwilę Ann przywiązaną do krzesła z przymocowanym stolikiem, ale zaraz potem odsunęła się i podeszła do komody na której stało coś przykrytego materiałem. Ściągnęła go, pokazując kilka klatek ze szczurami i ptakami. Wszystkie jeszcze żywe i nie mogła się doczekać, aż zacznie się to zmieniać na oczach Ann.
- No weź jeszcze kawałek. - poprosiła przesłodko, przystawiając do ust dziewczyny widelec. W pokoju unosił się zapach wymiotów i czegoś starego i nieświeżego.
- Skoro nie chcesz nereczki, to może kawałek płucka, co? - spytała, ściągając z widelca nerkę kruka i odkroiła kawałek płuca ze zwłok ptaka, który leżał całkowicie otwarty na stoliku przed Ann. Oczy dziewczyny pełne było łez, które spływały po jej policzkach. Zacisnęła usta, kręcąc głową i starając się po raz wtóry wydostać z więzów. Każda próba kończyła się fiaskiem. Zaczęła więc kierować swoje myśli w inną stronę: ile razy z tych tortur była wypuszczana? Zawsze. Zatem i to kiedyś się skończy. Zamknęła oczy, podciągając nosem i pozwalając szlochowi
opanować ją całkowicie.
                Usiadła swobodnie na sporej skrzyni. Na pierwszy rzut oka nie robiła nic. Dookoła cisza, cisza jak z cmentarza na którym właśnie kogoś pochowano i nie chce się zakłócać jego spokoju. Od niechcenia zaczęła stukać piętą o ścianę skrzyni. Rytmicznie, z taką samą siłą. Dołączyła do tego szuranie paznokciem po wieku i ciężkie dyszenie, jak u zachrypniętego pijaka.
W skrzyni było ciemno, klaustrofobicznie ciasno, ale Ann była malutka i bez problemu się do niej zmieściła. Grace chciała się przekonać czy w takich warunkach człowiek jest wstanie przeżyć kilka godzin. Otoczony z każdej strony, bez możliwości ucieczki, słysząc dźwięki, których nie mógł zidentyfikować. Podobno kiedyś tak torturowano...

           
Ann nienawidziła szkoły. Zdawać by się mogło, że o wiele lepszą ma sytuację niżeli reszta.  To ona otrzymywała ufundowane stypendium i uczęszczała do prywatnej szkoły, wraz z innymi uzdolnionymi dziećmi bogatych rodziców. Miała jedne z najlepszych ocen w klasie i wzorowe zachowanie, a nauczyciele chwalili ją, przedstawiając jako bardzo inteligentną i ambitną osobę. I każdego by to cieszyło. Dziewczynę dręczyło jednak nie to, że posiada tak dobrą opinię, a to, jak postrzegana jest w swojej klasie. Nie było w niej ucznia, który uważałby inaczej, wszyscy myśleli jednakowo: Ann ma łatwiej bo jest z sierocińca. Problem leżał też w tym, że na samym myśleniu się nie kończyły i krzywe spojrzenia, docinki czy żarty, doprowadzały ją do stanu dziecięcej depresji.
Tego popołudnia wracała ze szkoły umorusana jogurtem, a na policzkach widniały ślady po łzach. I naprawdę, jedyne czego tylko brakowało by doprowadzić ją do chęci samobójstwa, to spotkanie na swojej drodze Samanthy Grace.
Na twarzy Sam malowało się tajemnicze zadowolenie. Wyraz ten wydawał się idealnie pasować, emanował czymś wzbudzającym fascynacje, ale również gorzki lęk. Nie był to dobry znak.
Minęła Ann, unosząc kącik ust w uśmiechu pełnym specyficznego uroku i wydawać by się mogło, że to wszystko...
- Dobry wieczór, Ann. - odparła życzliwie, oblizując koniuszkiem języka swoje wargi. Zaśmiała się cicho, jakby z pobłażliwością, gdy dziewczyna spróbowała się zerwać z łóżka. Sam widziała w jej oczach przerażenie, gdy zorientowała się, że od stóp do pasa jest ciasno obwiązana jakimś materiałem. Taki widok wprowadzał brunetkę w pewnego rodzaju podniecenie.
- Wiesz jak zajmowano się zwłokami w starożytnym Egipcie? - spytała, chociaż nie oczekiwała odpowiedzi. Głos miała cichy, niemalże kojący, a delikatny uśmiech błąkający się po twarzy kojarzył się z troską. Z troską o czyjeś zwłoki. A Egipcjanie bardzo dokładnie się nimi zajmowali.
Zadbała o to, by jej mumia nie hałasowała. Wsadziła jej do buzi kawałek surowego drewna, bez żadnej obróbki, pełnym drzazg. Swoją mumifikacje prowadziła bardzo starannie, wręcz z czułością, którą matki obdarowują dzieci. Widziała panikę w oczach, słyszała mruknięcia i próbujące wydostać się słowa, jednocześnie raniąc sobie usta. Takie zachowanie budziło w niej dziką rządzę, której tak wszyscy się bali.
- Dobranoc. - pomachała swojej mumii, zamykając klapę od piwniczki. Nie trudno było wynieść chuderlawe dziewczę. Znalezienie odpowiednio grobowca też było łatwym zadaniem. Ale najprzyjemniejsze było uświadomienie Ann, że może zostać tam już na zawsze, obwiązana podartym na pasy prześcieradłem, z odsłoniętymi tylko oczami i nosem...

Trzy do zera dla strachu

 
- Krzycz, skarbie... - Wymruczała, wyjątkowo zmysłowo, leżąc obok i przesuwając czymś ostrym po szyi Ann. Naparła butelką mocniej, czując jak szyjka jest już cała w środku. Zabrała rękę z pomiędzy nóg dziewczyny i przesunęłą nią po odkrytym, wychodzonym brzuchu. Powoli zlizywała łzy z bladych policzków, patrząc jednocześnie w oczy Hershel, pełne bólu. To było rzeczą, która najbardziej podniecała. Oczy.
- Cudownie, prawda? - Spytała rozkosznie, naciskając ostrym koniuszkiem coraz bardziej. Skierowała wzrok na linę, którą przywiązała prawą rękę do żelaznego haka przy ścianie. Odwiązała ją i natychmiast chwyciła. Przystawiła dłoń do butelki i wtedy naparła jeszcze mocniej.
- To teraz spróbuj sama. - Zażądała, a zaostrzony kruczy dzióbek powędrował niebezpiecznie w stronę szyi. Ann pokręciła panicznie głową, próbując zaprotestować, ale drewniany knedel z którym miała już do czynienia na to nie pozwalał.
- Już! - Sam nadusiła ostrym końcem na szyję i Ann chcąc czy nie chcąc, naparła ręką na butelkę, przyprawiając się o rozrywający od środka ból. Naglona ostrym głosem panny Grace nie śmiała nawet przerwać. Skończyło się dopiero wtedy, gdy butelka samoistnie pękła, raniąc najdelikatniejsze miejsce na ciele każdej kobiety.
Sam zachichotała i przytuliła do siebie zalaną łzami i potem dziewczynę.
- Widzisz jak trzeba delikatnie się obchodzić ze szkłem?

Cztery do zera dla strachu.

Ann patrzyła przez okno, jak dziewczyna wsiada do samochodu i nie wiedziała, czy warto się cieszyć, czy raczej żałować, że zniszczyło się komuś i tak już marne życie. Dotknęła opuszkami szyby, stukając w nią palcami i przyklejając do niej nos. Owiała oddechem, powodując parę, a gdy ta zniknęła, zniknął i czarny VAN, którego tylne światła odbijały się jeszcze przez chwilę w oddali. Mrok zapadł nad całym miasteczkiem, noc objęła swoimi ramionami prawie wszystkich mieszkańców sierocińca. Morfeusz dotykał ostatnich kochanków, a ona stała przy tym oknie wciąż wpatrując się w miejsce, gdzie przed chwila widziała jeszcze sylwetkę Samanthy.
- Ann... - usłyszała czyjś szept i odwróciła się momentalnie. Nikt za nią nie stał, choć serce biło jej już jak szalone. - Nie zadręczaj się. Dobrze zrobiłaś. - głos pochodził od dziesięcioletniej Sofii, dziewczynki, zajmującej łóżko obok niej. Hershel uśmiechnęła się, nieco smutno, ale ciepło. Sama nie była pewna, czy dobrze uczyniła, wydając Samanthę. Położyła się w łóżku, nakrywając kołdrą.
- Ona miała wybór, Ann. My wszyscy mamy. Ona po prostu źle wybrała. - Sofia usiadła na, patrząc na swoją współlokatorkę z pewnym podziwem i zmartwieniem. Każdy bał się najstarszej w sierocińcu Grace i nikt nigdy na nią nie poskarżył. Strach aż pomyśleć, co z takim kimś mogłoby się stać. Ona pierwsza złamała klauzulę ciszy. Odezwała się. A mimo to strach nie odchodził. Czyli zatem rachunki wciąż nie pozostały wyrównane.

Strach cztery, Ann jeden.


- Mamy zoraną psychikę, Kotku. Zjadą nas, Kocie.
- Ciebie zjadą. Mnie zamkną i zawiążą rękawy za plecami.

[Błędów jest dużo, zdaję sobie z tego sprawę, ale jest godzina późna, notka pisana była od lutego, choć na poważnie zabrałam się za nią kilka dni temu. Kotek, pomógł i jest jak jest. Wytykajcie wszystko, poprawię. ]

Brak komentarzy: